Monte Rosa – największy masyw górski w Europie... 10 szczytów powyżej 4000 m n.p.m. Najwyższy szczyt Dufourspitze, leżący we wschodniej części Alp Walijskich, przyciąga swoją wysokością 4634 m n.p.m., ale również największą ścianą lodową w Europie (prawie 2.5 km, porównywaną do dróg wspinaczkowych w Himalajach dzięki swojej długości). Po zdobyciu Mt Blanc i Elbrusa przyszedł czas, by zdobyć coś trudniejszego i niekoniecznie wyższego – i wybór padł na Dufourspitze. Na początku mieliśmy jechać tylko we dwóch z Marcinem, ale jak to zwykle bywa z biegiem czasu dołączyli do nas kolejni kompani. I tak oto w 7 osób (Paweł, Marcin, Basia, Iza, Beata, Krzysiek, Józek) wyruszyliśmy z Krakowa przez Istebną, gdzie zabraliśmy Józka i dwoma autami pognaliśmy przez Czechy, Niemcy i Szwajcarię do Tasch, gdzie rozbiliśmy namioty na campingu. Podróż zajęła nam ponad 20 godz. Byliśmy zmęczeni, gdyż jechaliśmy całą noc i dzień. 16.08 przywitał nas rześki, ale słoneczny poranek. Pogoda się krystalizowała, więc postanowiliśmy zrobić sobie aklimatyzację. Wyruszyliśmy koło południa do Zermatt (na nogach). W Zermatt Iza wsiadła do kolejki linowej i z naszymi najcięższymi plecakami znalazła się na Klein Matterhorn, gdzie miała nas oczekiwać. Reszta doszła do Furi, skąd kolejką linową wspięliśmy się ponad km w górę. Stamtąd lodowcem poszliśmy na Klein Matterhorn. Prawie kilometr przewyższenia (3800), a ja w krótkich spodenkach doszedłem do celu po 17. Pozostali dochodzili w niedużych odstępach. Postanowiliśmy, że nocleg spędzimy w kolejce linowej, a nie jak wcześniej planowaliśmy, w schronie po stronie włoskiej. Było tu fajnie i przytulnie, choć nie za ciepło. Jojo po paru chwilach znalazł zresztą grzejnik i tak oto grzaliśmy sobie atmosferę zajadając i planując jutrzejsze zdobycze szczytowe. Wstaliśmy wcześnie, bo około 6, gdyż zaczęli przyjeżdżać już pierwsi narciarze. Posililiśmy się i wyruszyliśmy na zdobywanie szczytów – dziewczyny poszły na Breithorna, zaś my w stronę Castora. Jedynie Józiu został w kolejce, gdyż miał problem z kolanem. Dziewczyny szybko uwinęły się ze szczytem i wczesnym popołudniem zeszły do kolejki i potem na camping to Tasch. Nam natomiast zeszło dużo dłużej, ponieważ Castor był dużo dalej niż Breithorn, a także dlatego, że razem z Krzyśkiem postanowiliśmy zdobyć Polluxa. Niestety pogoda nam się załamała w momencie gdy byliśmy już niedaleko szczytu i musieliśmy zawrócić. Do stacji doszliśmy po 18 i bardzo szybko położyliśmy się spać. Byliśmy zmęczeni długą wędrówką. Rano 17.08 zwiedziliśmy Lodowy Raj, a następnie wróciliśmy razem z Marcinem na camping. Tegoż dnia Józek z dziewczynami wybrali się do schroniska pod Taschhornem. Mieli śliczna pogodę tak jak i my, więc dzień można uznać za udany w 100%. W czase powrotu przez połowę drogi wpatrywaliśmy się w Matterhorna – dumę szwajcarskich gór. Jojo zaś opóścił nas w czasie powrotu i spał w namiocie. 19.08 wsiadamy do kolejki zębatkowej w Zermatt i jedziemy nią do Riffelhorn, skąd idziemy przez dwa lodowce do schroniska Monte Rosa, a następnie na Untere Plateu, gdzie zakładamy obóz. Wieczorem zaczyna mocno padać, więc spać idziemy dość wcześnie. Rano wita nas przepiękna pogoda. Suszymy namioty, opalamy się na słoneczku, jemy obiadek w schronisku (niektórzy oczywiście) i przygotowujemy się do nocnego wyjścia na Dufoura. O 2 pobudka, pakowanie, jedzenie i dawaj... pod górę. 21.08 zaczęła się nasza przygoda z granią Dufoura. Nocą szliśmy na Obere Plateu ok. 3300 i następnie weszliśmy już na lodowiec, który nam towarzyszył do wysokości powyżej 4000 m. Ostre podejście eksponowana granią śnieżna i jesteśmy na pierwszej grani... wooo, ale widok... Z obu stron przepaście na kilkaset metrów, szerokość grani kilkanaście cm, a tu się trzeba mijać z ludźmi bądź wymijać kamyczki, które stoją na przeszkodzie. I nagle czekan mi wyleciał z ręki... no to se myślę: cholera jasna, ale się zatrzymał dość blisko, więc idę po niego. Nachylenie ok. 55º w śniegu kopkim, więc nie było zbyt ryzykownie. Zszedłem po czekan i poszliśmy dalej. Po przejściu krótkiej grani ukazał się przed nami wierzchołek. Wszyscy myśleli, że to już koniec... nic błędniejszego – to był przed wierzchołek i za nim dopiero zaczęła się właściwa grań. Grań powyżej 4500 m bardzo cienka i niebezpieczna. Bardzo długo nam zeszło, zanim weszliśmy po kolei na szczyt. Potem zejście z drugiej strony - wschodniej, gdzie za przedwierzchołkiem kolejnym czaiła się najpotężniejsza lodowa ściana Europy – prawie 2.5 km wspinaczki. Szkoda, że tego widoku nie było nam zobaczyć. Na przełęcz zeszliśmy po 21 i było już ciemno... a czekał nas jeszcze spacerek powrotny przez lodowiec do bazy. W nocy lodowiec się pozmieniał i niestety obchodząc szczeliny zeszliśmy nie w tym miejscu, do którego byśmy chcieli. Dobrze, że w bazie zostali Józek i Iza i oni świecąc czołówkami wskazali nam drogę powrotną. Do namiotów doszliśmy ok. 1.30. Adrenalina jeszcze działała, gdyż nie czuliśmy zbytniego zmęczenia. Nazajutrz zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną. Koło południa troszkę popadało, ale był to opad niegroźny. 23 koło południa wyjechaliśmy w drogę powrotną do Krakowa.