Rozmawiała: Aga Adamiecka
Masz za sobą udany start w Arco na zawodach Rock Master, które ukończyłaś na szóstym miejscu. Gratulacje! W Chamonix także byłaś szósta. Czy możesz krótko opowiedzieć o tych startach? Gdzie trudniej było ci wywalczyć szóstą pozycję: w Arco czy Chamonix?
Zawody w Arco były zupełnie nieplanowane. Nie spodziewałam się, że mnie na nie zaproszą. Wzięłam więc w nich udział w pewnym sensie „z marszu”. Starty zakończyłam w Daone, gdzie była ostatnia edycja Pucharu Świata na czas, i nadszedł czas wakacji. Pojechałam do Podlesic i nagle dostałam wiadomość od trenera, że zostałam zaproszona na Rock Masters. Wróciłam więc do Lublina, żeby się przygotować – zrobiłam dwa treningi. Z Edytą, Arkiem i Jędrzejem odbyliśmy jeden wspólny trening na ścianie i pojechaliśmy do Arco. Jestem zadowolona z zawodów, chociaż po ich zakończeniu czułam pewien niedosyt: popełniłam błąd w ostatnim biegu i uważam, że mogłam go wygrać. Do zawodów w Chamonix przygotowywałam się bardzo długo. Jeździłam na treningi do Tarnowa – to jedyna ściana do bicia rekordów w Polsce. Celem był jak najlepszy bieg, wejście do ósemki i zrobienie „życiówki”. I udało się! W biegach eliminacyjnych popełniłam błąd, weszłam do ósemki na szóstym miejscu i utrzymałam tę pozycję, z czegobyłam bardzo zadowolona. Chociaż samo miejsce tak nie cieszy jak fakt, że poprawiłam „życiówkę”. Dałam z siebie wszystko, pobiegłam na maksa, więc zrobiłam to, co miałam zrobić.

Fot. Marcin Ciepielewski
Jak przygotowujesz się do zawodów? Jak wygląda twój plan treningowy?
Mój plan treningowy jest bardzo złożony. Czuwa nad nim trener Grzegorz Gajaszek. Bez Niego – „ani rusz”! On wszystko planuje, układa… Ja się w ogóle nie zastanawiam, tylko wykonuję polecenia trenera.
A co z dietą?
Nie stosuję diety. Nie robię sobie żadnych ograniczeń i nie mam z tego tytułu problemu. Generalnie mam treningi siedem razy w tygodniu, więc mogę jeść wszystko. Staram się jedynie, aby mieć
pięć pełnowartościowych posiłków dziennie i obiad był mniej więcej o tej samej porze.
Wróćmy jeszcze do zawodów. Dwie ostatnie większe imprezy bulderowe w Polsce odbyły się w Krakowie i Zakopanem. W obu stanęłaś na drugim stopniu podium.
Kraków to było totalne zaskoczenie, chyba dla wszystkich: dla trenera, dla mnie…. To był drugi raz, kiedy weszłam do finału Pucharu Polski w bulderingu. I jeszcze w Mistrzostwach Polski miejsce na podium! Oooo… Nie wiem, jak to się stało!
Czy przygotowywałaś się do tych zawodów? Trudno jest szlifować formę jednocześnie pod czasówki i buldering?
Mam tak złożony trening, że robię podczas niego czasówki, buldering i prowadzenia. To nie jest tak, że jeżeli trenuję pod czasówki, to biegam tylko czasówki i nic więcej. Trening składa się ze
wszystkiego. Miałam jakieś jednostki treningowe z bulderingu, aczkolwiek nie było żadnych planów dotyczących zawodów bulderowych. Jedynym planem było to, że w nich startuję. Nie było też żadnych celów, że mam stanąć na podium. To wyszło zupełnie przypadkowo. Tak jak podczas każdych zawodów, miałam dać z siebie wszystko.
No i udało się! Wróćmy jeszcze na chwilę do „początków”… wspinasz się już kilka lat.
Dokładnie od lutego 2001 roku. To ponad 8,5 roku.
W jak i sposób wspinanie pojawiło się w twoim życiu?
Ta historia nie jest specjalnie pasjonująca. Zaczęło się od lekcji WF-u w gimnazjum. Wtedy zaczęłam chodzić na ścianę. Wszystko zawdzięczam mojemu trenerowi. Dzięki niemu powstała ściana i nabór do sekcji w szkole. Na początku to była zabawa. W ogóle nie wiedziałam, że istnieje wspinaczka sportowa, że są zawody, Puchary Polski, Puchary Świata… Po pewnym czasie trener zabrał nas na pierwsze zawody pucharowe – grudzień 2001 roku w Łazach. I poszło mi kiepsko!
Ale wiadomo, że każde zawody to jakaś nauka...
Dokończenie wywiadu w GÓRACH, nr 10 (185) październik 2009.