facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2017-08-27
 

Michał Jagiełło - ratownictwo najważniejszy szczyt

Bardzo wiele skorzystałem, w sensie – powiedziałbym – ludzkim, z rozmów z dwoma Gąsienicami-Rojami, Władysławem Gąsienicą-Rojem I, zwanym „Siajbą”, oraz Władysławem Gąsienicą-Rojem II, zwanym „Posłów”, bo jego ojciec był posłem. Władek Roj I był w młodości bardzo dobrym narciarzem, a w czasie wojny jednym z najwspanialszych kurierów. W Pogotowiu był znany z wyspecjalizowania się w wypuszczaniu linki stalowej przez drewniany walec Grammingera. Ogromnie życzliwy był dla mnie Roj II, który, choć tylko magazynier, zachwycał inteligencją, ogromną wiedzą i znajomością ludzkich charakterów.

     Z młodszych miałem wielkie zaufanie do Staszka Janika, drugiego po Józku Uznańskim ratownika, który wyspecjalizował się w zjazdach do rannych za pomocą zestawu alpejskiego. Kiedy zostałem naczelnikiem, zanim podjąłem jakąś trudną decyzję, obgadywałem ją z Józefem Uznańskim, Władkiem Rojem I i Władkiem Rojem II. Pamiętam taką scenę: Władek Gąsienica-Roj I, czyli „Siajba”, na moje usilne prośby, aby coś doradził w pewnej trudnej sprawie, spojrzał na mnie swoimi pięknymi, niebieskimi oczami i powiedział zdanie, które jest we mnie do dzisiaj. Parokrotnie uratowało mnie ono od popełnienia błędu na stanowisku naczelnika TOPR-u, wiceministra kultury czy choćby tutaj, w Bibliotece Narodowej. To zdanie brzmiało dosłownie tak: „Hej, Misiu, nie powiem ci ani tak, ani tak, bo byś se pomyśloł tak abo tak”. To jest po prostu genialne! (śmiech). Blisko współpracowałem z Robertem Janikiem, a moim ważnym partnerem we wspinaczkach zimowych był Jan Gąsienica-Roj senior.

 

Wyprawa na Wielką Turnię, 21 lipca 1964. Od lewej. Jerzy Mitkiewicz, Wojciech Gąsienica-Wawrytko III, Józef Uznański, Stanisław Janik, Michał Jagiełło, Eugeniusz. Strzeboński.

fot. Jerzy Narożny

 

Pojechaliśmy w Pamir, na siedmiotysięcznik. Mój przyjaciel poczuł się źle już pod samym szczytem. Błagałem go w myślach: Powiedz, że to nieprawda! Ale on powiedział: Idźcie, nie martwcie się o mnie! Poszliśmy wtedy na szczyt. Wracamy – namiot pusty. Nie ma Andrzeja. Do bazy schodziliśmy trzy godziny i były to najdłuższe trzy godziny w moim życiu. Prześladowała mnie myśl: czy ja nie wymusiłem na nim słów: „Michale, idź!” Okazało się, że cały i zdrów czekał na nas w bazie... A gdyby nie? A gdyby podobna sytuacja miała miejsce u szczytu wymarzonego ośmiotysięcznika, o którym marzy się latami? Walczyły we mnie dusze ratownika i wspinacza.

Michał Jagiełło w: Barbara Koś, Każdemu jego „Obsesje” [na podstawie wywiadu Anny Skubisz]. „Słowo Ludu” 1994, nr 270.

 

31 sierpnia 1969 roku Michał Jagiełło zrezygnował z pracy w GT GOPR i rozpoczął pracę w Liceum im. A. Kenara, a potem w Muzeum Tatrzańskim. Swoje – jak się później okazało – tymczasowe odejście, motywuje dziś trudną atmosferą, z którą musiał się borykać w pracy, wyczuwając, że jego przełożeni zaczęli w pewnym momencie traktować go jako potencjalną konkurencję. Rozbrat z Pogotowiem nie trwał jednak długo. W 1972 roku zjawili się u niego przedstawiciele tzw. „starszyzny” i zaproponowali mu objęcie stanowiska naczelnika GT GOPR. Michał Jagiełło tak po latach wspomina tę rozmowę.
     Ponieważ to był taki okres, że naczelnicy często się zmieniali, spojrzałem na nich i powiedziałem:
– Po pierwsze jestem z zewnątrz, po drugie jestem partyjny, co nie jest waszą wymarzoną opcją. Oni odpowiadali, że to nie jest ważne, wiedzą kim jestem, więc ich nie zaskoczę. A to, że jestem w partii to dobrze nie bardzo, jak mawiał Sabała, ale czasy są takie – mówili – że nie da się działać bez jakichś kontaktów z władzami. Chcemy mieć dewizy na zakup sprzętu, na wyjazd zagraniczny i liczymy, że potrafisz jakoś lawirować między nami a plebanią (tak w żargonie
mówiliśmy na Komitet Miejski PZPR).
Odpowiedziałem wtedy, niby żartem, ale tak naprawdę ze ściśniętym gardłem:
– Przecież mnie załatwicie, tak jak wielu poprzedników.
I wtedy Władek Gąsienica-Roj „Siajba” odrzekł z tym swoim fantastycznym wyczuciem językowym i sytuacyjnym:
– Liczymy na to, że się nam nie dasz.

 

Władysław Gąsienica-Roj II „Posłów” (1908-1981)

fot. arch. TOPR

 

Autor „Wołania w górach” pełnił funkcję naczelnika Grupy Tatrzańskiej GOPR od 1 września 1972 roku. Dwa lata później, 1 października 1974 roku, zrezygnował z niej i przeprowadził się do Warszawy.
     Moje odejście było przez wiele lat jakąś zadrą między mną a „starszyzną”. Oni poczuli, że skoro zaproponowali mi to stanowisko, skoro dobrze nam się współpracowało i nie było specjalnych przeciwwskazań, aby to przerywać, to tak jakbym po prostu zdradził.
     Jednym z powodów, ale z perspektywy czasu bardzo ważnym, dla których przeprowadziłem się do Warszawy – oprócz spraw osobistych i chęci funkcjonowania w instytucjach kulturalnych – była świadomość ogromnej odpowiedzialności, jaka ciąży na szefie Pogotowia Górskiego. Po prostu czasami miewałem sny, że popełniam błąd. Trochę się tego przestraszyłem. Po raz kolejny wracała rozmowa z Krzysztofem Berbeką: dopadnie cię jakiś rodzaj znieczulicy, dzięki czemu będziesz profesjonalistą, ale równocześnie coś stracisz albo będziesz miał kłopoty. Z sobą.

 

„Wołanie w górach” było swoistym pożegnaniem Michała Jagiełły z Pogotowiem Górskim,  a jednocześnie hołdem złożonym ratownikom górskim. Pierwowzór tej książki, niewielka broszurka „Czekać spokojnie! Idziemy!” została opublikowana niedługo po odejściu jej autora z Pogotowia, w 1975 roku. Pierwsze wydanie „Wołania” ukazało się w 1979 roku. Od tego czasu było pięć kolejnych, za każdym razem poszerzanych i aktualizowanych edycji, ostatnią – szóstą wydały Iskry w 2002 roku. Powstała książka-fenomen, prawdopodobnie najlepiej sprzedająca się pozycja w historii literatury górskiej w Polsce (łączny nakład wszystkich wydań wyniósł 100 tysięcy egzemplarzy).


 Wyprawa ma Mały Jaworowy po Stanisława Szulakiewicza w sierpniu 1910 roku, podczas której zginął Klimek Bachleda.

Wyprawa ma Mały Jaworowy po Stanisława Szulakiewicza w sierpniu 1910 roku,

podczas której zginął Klimek Bachleda.

fot. arch. TOPR

 

 Wyprawa na Galerię Gankową po ciało Wincentego Birkenmajera, kwiecień 1933. Od lewej siedzą: Stanisław Gąsienica z Lasa, Jan Tomków, Adam Marus, Józef Krzeptowski, Stanislaw Byrcyn, Andrzej Wawrytko, Józef Stopka, stoją: J. Tomków, Jędrzej Marusarz senior, Józef Oppenheim, Tippenhammer, Wojtek Wawrytko, Henryk Bednarski, Józef Wawrytko, Stanisław Roj.

Wyprawa na Galerię Gankową po ciało Wincentego Birkenmajera, kwiecień 1933. Od lewej siedzą: Stanisław Gąsienica z Lasa, Jan Tomków, Adam Marus, Józef Krzeptowski, Stanislaw Byrcyn, Andrzej Wawrytko, Józef Stopka, stoją: J. Tomków, Jędrzej Marusarz senior, Józef Oppenheim, Tippenhammer, Wojtek Wawrytko, Henryk Bednarski, Józef Wawrytko, Stanisław Roj.

fot. arch. TOPR


     „Wołanie w górach” zacząłem pisać jeszcze podczas pracy w Pogotowiu, właściwie z inicjatywy kadry zawodowej. Koledzy uznali, że to jest moja powinność: skoro jestem polonistą i posługuję się jako tako piórem, to powinienem zostać kronikarzem Pogotowia. Zrobiło się z tego sześć wydań.

      Wydaje mi się, że książka spełnia swoją rolę. To był dobry pomysł, żeby unikać w niej dydaktycznego smrodku. Od czasu do czasu ktoś mi zarzuca, że tak spokojnie piszę o ludziach, którzy popełnili ewidentny błąd. Ale to właśnie dzięki temu, że nie ma nachalnej dydaktyki i pouczania, młodzież czyta tę książkę jako swoją.
      Za każdym razem poszerzam część, którą nazywam refleksyjną. Odważyłem się na to po rozmowach z kadrą zawodową. Poruszam wiele bardzo ważnych spraw, dotyczących psychologii człowieka w górach, kwestii moralnych, etycznych, styku życie–śmierć. Cieszę się, że odważyłem się na ujawnienie własnych błędów i opisanie zawodowych dylematów naczelnika Pogotowia.
     Byłem tak wstrząśnięty śmiercią dwóch młodych ratowników, Bartka i Maji, że nie umiałem zakończyć książki w konwencjonalny sposób i szóste wydanie zamyka wiersz mojego autorstwa. W ten sposób rozpoczął się nowy rozdział w moim piśmiennictwie, który być może kiedyś zaowocuje osobnym tomikiem. Zorientowałem się, że są sytuacje, w których nawet poetycka proza jest zbyt przegadana...
     Ostatnie wydanie w ogóle zrobiło się bardzo osobiste. Piszę tam na przykład o tym, jak – o paradoksie – zginąłbym pod zachodnią ścianą Kościelca w czasie kręcenia filmu Andrzeja Kostenki pod tytułem „O każdej porze” według mojego scenariusza. Gdybym tam zginął, ja – autor książki o wypadkach w górach, dostawszy w głowę kamieniem spuszczonym przez zawodowych ratowników, którzy zjeżdżali dla potrzeb wymyślonego przeze mnie filmu... Na to nie wpadłby żaden scenarzysta.
     Jakie będą losy mojej prozy artystycznej, jak zniesie ona próbę czasu, trudno dziś przewidzieć. Natomiast „Wołanie w górach” na pewno po mnie zostanie. Ciekawostką jest fakt, iż kilka miesięcy temu zawiadomiono mnie, że zostało ono włączone do banku języka polskiego jako klasyczny przykład literatury faktu poświęconej górom.
     „Wołanie” daje mi ogromną satysfakcję także z innego powodu. Dzięki tej książce jestem rozpoznawany na górskich szlakach. Mamy tu do czynienia z małą ciekawostką socjologiczną – im wyżej w Tatrach, tym więcej osób mnie rozpoznaje. Są to często bardzo piękne i wzruszające spotkania.

 

 Od prawej: Michał Jagiełło, Władysław Gąsienica Roj I „Siajba” i Józef Bukowski (ratownik), początek lat siedemdziesiątych, Tatry.

Od prawej: Michał Jagiełło, Władysław Gąsienica Roj I „Siajba” i Józef Bukowski (ratownik), początek lat siedemdziesiątych, Tatry.

fot. arch. TOPR

 

Michał Jagiełło jest historykiem taternictwa górskiego w Polsce, prześledził i przeanalizował opisy setek akcji ratunkowych. Sam brał udział i kierował dziesiątkami wypraw. Pracując w Grupie Tatrzańskiej GOPR, zanim został naczelnikiem, był specjalistą od zapobiegania wypadkom. Trudno zatem o bardziej kompetentną osobę, która mogłaby skomentować dwa najbardziej znane, tragiczne wypadki, jakie wydarzyły się w ostatnich latach w Tatrach...

 

Wizyta kierownika zdobywczej wyprawy na Everest, Johna Hunta w Polsce, 1965. Przed siedzibą TOPR stoją od lewej: Michał Jagiełło, Zygmunt Wójcik (naczelnik GT GOPR), Jerzy Szuber (ratownik), Roger Orgill, Andrzej Kuś, Leszek Łącki, John Longland, John Hunt, n.n. fot. Alfred Gregory

 

Wizyta kierownika zdobywczej wyprawy na Everest, Johna Hunta w Polsce, 1965. Przed siedzibą TOPR stoją od lewej: Michał Jagiełło, Zygmunt Wójcik (naczelnik GT GOPR), Jerzy Szuber (ratownik), Roger Orgill, Andrzej Kuś, Leszek Łącki, John Longland, John Hunt, n.n.

fot. Alfred Gregory


Lawina pod Szpiglasową Przełęczą 30 grudnia 2001 roku. Śmierć dwóch turystów, a w akcji ratunkowej dwóch ratowników, Marka Łabunowicza i Bartłomieja Olszańskiego. Proszono mnie o komentarze na ten temat dla prasy, radia, telewizji... Uważam, że nawet gdyby Janek Krzysztof popełnił błąd – a nie jestem w stanie rozstrzygnąć, czy tak było – polegający na tym, że nocą poszedł po zwłoki, to karanie za coś takiego, za błąd nadgorliwości, jest wchodzeniem na bardzo niebezpieczną ścieżkę. Łatwo może bowiem dojść do tego, że ci którzy znajdą się w podobnej sytuacji, popełnią błąd zaniechania. Słowem: jestem stuprocentowo przekonany, że to nie jest materiał na sprawę w sądzie.

 Trening taternicko-ratowniczy w Tatrach, połowa lat sześćdziesiątych. Pierwszy od prawej – Michał Jagiełło, drugi od lewej – Kazimierz Gąsienica Byrcyn. fot. Franciszek Spytek

Trening taternicko-ratowniczy w Tatrach, połowa lat sześćdziesiątych. Pierwszy od prawej – Michał Jagiełło, drugi od lewej – Kazimierz Gąsienica Byrcyn.

fot. Franciszek Spytek

 

     Lawina pod Rysami, 28 stycznia 2003 roku, śmierć sześciu uczestników wycieczki szkolnej.
Mamy tu do czynienia z podwójnym dramatem: zginęli młodzi ludzie, ale dotknął on również dwóch nauczycieli, prawdziwych wychowawców, mądrze i świadomie prowadzących dzieciaki w góry. Jednak w tym przypadku ci nauczyciele popełnili ewidentny błąd. Moje zdanie jest tutaj bezkompromisowe: każde wyjście zimą na Rysy lub Przełęcz pod Chłopkiem jest zawsze związane z tak dużym stopniem ryzyka, że można tam brać tylko kogoś, kogo będzie można asekurować. Słowem: takie wejście jest możliwe, jeśli jest fachowiec i maksimum trzech związanych z nim ludzi. Oczywiście, wcale nie ma pewności, że wówczas lawina ich nie zabierze, ale to jest zupełnie coś innego. Moim zdaniem, nawet przy zerowym stopniu zagrożenia lawinowego, wyprowadzanie na ten szlak młodzieży szkolnej, nawet umiejącej posługiwać się rakami, było błędem. Przez czterdzieści lat, najpierw intensywnego wspinania, a ostatnio ambitnej turystki zimowej, nazbierałem spory plecak doświadczeń i wiem, jak bardzo niebezpiecznymi górami są o tej porze roku Tatry. Nie znaczy to, że jestem jednoznacznie za tym, żeby skazywać tego człowieka. Natomiast sposób, w jaki on się broni, próbując zrzucać winę na ratowników, trochę zmniejsza moją sympatię do niego. On powinien mieć odwagę powiedzieć: w dobrej wierze to uczyniłem, Wysoki Sądzie...

 

W Zermatt (Alpy Szwajcarskie), 1974 rok. Drugi od prawej – Jerzy Hajdukiewicz, czwarty – Michał Jagiełło, piąty – Włodzimierz Gąsienica Gładczan. fot. Franciszek Spytek

 

W Zermatt (Alpy Szwajcarskie), 1974 rok. Drugi od prawej – Jerzy Hajdukiewicz, czwarty – Michał Jagiełło, piąty – Włodzimierz Gąsienica Gładczan.

fot. Franciszek Spytek

 

„Nie ma nic piękniejszego niż udział w uratowaniu człowieka” – powiedział kiedyś Michał Jagiełło. Zapytaliśmy, czy dziś, mając niezwykle ciekawą biografię, ogromny bagaż życiowych i zawodowych doświadczeń, sukcesów, wciąż podtrzymuje to stwierdzenie.


     Zdecydowanie tak. Dla mnie niewątpliwie najważniejsze są trzy szczyty, które osiągnąłem. Bycie ratownikiem i naczelnikiem TOPR-u to dla człowieka gór najwyższe wyniesienie. Dla społecznika i człowieka kultury, najważniejsze jest to, że przez osiem lat byłem wiceministrem kultury, dla pisarza – że jestem dyrektorem Biblioteki Narodowej. Jednak tym najważniejszym, największym i – użyję takiego określenia – formacyjnym szczytem było Pogotowie Górskie.

 

Skoro otrzymałem tak niezwykłą szansę, jaką stało się poznanie pracy Pogotowia Tatrzańskiego od wewnątrz i jednocześnie dostęp do kronik Pogotowia pisanych od czasów jego twórcy – Mariusza Zaruskiego – uznałem, że mam wobec niego i jego następców pewne zobowiązania. Chciałem też oddać sprawiedliwość i hołd kolegom – ratownikom, uczestnikom najcięższych akcji wysokogórskich.
Michał Jagiełło o „Wołaniu w górach” w: Barbara Koś, Każdemu jego „Obsesje”, „Słowo Ludu” 1994, nr 270.

 

1 | 2 | 3 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-02-26
Tylko w GÓRACH
 

Wschodząca Gwiazda

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-07
Tylko w GÓRACH
 

Nie wiem co zdarzy się jutro – Denis Urubko

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-05
Tylko w GÓRACH
 

10 Naj…

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-02
Tylko w GÓRACH
 

Nauka pokory – Jacek Czyż wspomina pamiętne rysy off-width

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-01-29
Tylko w GÓRACH
 

Kacper Tekieli (1984–2023) – In Memoriam

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com