Relacja Krzysztofa Belczyńskiego (KW Toruń) z przejścia El Capa:
Przedstawiamy poniższą krótką relację z doliny Yosemite. No, to właśnie zrobiliśmy pierwsze polskie treningowe przejście El Capa. Zdaje się nam też, że było to chyba pierwsze polskie 1716 przejście w Dolinie. Ale tak się tylko historia zaczęła!
A jakże, bo styl też mieliśmy nieprzeciętny. Choć piszą, że drogę robi się 4-6 dni, to nam to zajęło zaledwie 12. Choć przyznam, że nie śmiem twierdzić, że było to pierwsze taaaak długie przejście, bo pewno znalazłby się ktoś, kto robił to dłużej. Tu na przykład wspinają się po El Capie w górę i w dół (czego sami byliśmy świadkami), zdarza się też w poprzek (słynny trawers Chrisa MacNamary) na wózkach inwalidzkich, ślepi, dzieci, tudzież starcy i śmiem podejrzewać (choć nie posądzać), że komuś mogło wyjść powyżej 12 dni.... Tak na marginesie - wujowie w latach siedemdziesiątych, jak otwierali te drogę, to spędzili na na niej 10 dni.
Co prawda zawsze to super być naj (choćby i w tę drugą stronę: tu najszybsze przejścia El Capa zajmują poniżej 3 godzin), ale mi siadła psycha i pomimo namów Kaśki na następną noc w wyjściowych półkach, puściły mi nerwy i wyprowadziłem na szczyt. A tak na marginesie - ta to ma nerwy jak postronki, u mnie to już chyba nie te lata...
Aha, doświadczenie w zespole mieliśmy całkiem zróżnicowane, bo z jednej strony mi się zdarzało już na big-wallu bywać, za to Kaśka jest od boulderingu i choć liną się związać potrafiła, to (sprzętowo) się na tym trochę kończyło. Ale, ale! Jak się okazuje big-wall nie taki straszny i boulderowiec El Capa załoi. Jako że ściana dość jest lita i lekko, jakby to rzec, się przechylająca, wzięliśmy my sobie portala. Nie tylko, co by sobie dogodzić, ale również ku treningowi - bo to sprzęt raczej egzotyczny i w ogóle chyba powoli wymierający. Szczególnie w epoce speedu i bicia rekordów. Już nawet Reticent Wall (za jakieś A4+/A5) padł ciągiem pod uderzeniem załogi G (Dean Porter, Ammon MacNally, Ivo Ninov: 36 h nonstop). No więc młoda kadra miała się uczyć historii i się chyba nauczyła. W pierwszą noc, przy dzikich okrzykach i porykiwaniach (tudzież cieńszych popiskiwaniach) udało się portala rozłożyć. Z tym, że rano portal nam się, jakby to tu zgrabnie ująć, po prostu rozpierdolił. Wisimy więc sobie dość nisko nad piargami i zastanawiamy się co robić. Typowa sytuacja: jest wesoło, jest zabawa, ale decydować trzeba: albo piargi albo sława...
Więc, jako że mamy tu mieć przejście treningowe, to chyba nie ja mam się uczyć, więc to Samsonówna zostaje postawiona pod ścianą (tudzież chyba podwieszona?). W dół niedobrze, w górę źle, ale wisieć w nieskończoność to też chyba tu nie będziemy. Mnie to już tak w ogóle trochę uprząż uwiera i coś bym się ruszył. No więc zdecydowała.
Ach, tu już chciałem się pochwalić, żeśmy zaliczyli pierwsze przejście bez portala, ale pewnie to nie prawda, bo wujowie 30 lat temu robili to chyba na porządku dziennym. Hola! hola! ale chyba w tym tysiącleciu to może jednak jesteśmy. Jednym słowem, ja pierdolę, takiej skały, tak litej, tak super podwieszonej i tak super zajebistej to chyba nikt gdzie indziej nie wymyślił!!! Spójrzcie sami na kilka zdjęć, a pełną relację z wyżej wspomnianej wycieczki znajdziecie wkrótce w relacji Kaśki w magazynie "Góry".
Krzychu (Krzykacz) Belczyński (KW Toruń) Kaśka (Młoda) Samson (KW Toruń)
Sponsorzy (a jakże!): PZA, KW Toruń
Źródło: KW Toruń
Więcej zdjęć w Galerii