facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2017-10-31
 

Meksyk - Zjazd z Gwiaździstej Góry

W nocy załamała się pogoda. Siny wiatr, zamieć śnieżna i spadek temperatury sprawiły, że nasz nieszczelny schron stał się niezbyt przyjaznym miejscem. Ubraliśmy się we wszystko, co mieliśmy ze sobą i jakoś udało nam się zasnąć. Meksykanie zrezygnowali z ataku szczytowego, a rano oznajmili nam, że w ogóle rezygnują z Orizaby i wracają do Tlachichuki. My działaliśmy dalej zgodnie z planem. A plan był taki, żeby drugiego dnia wynieść narty na krawędź lodowca, na wysokość 4900 m n.p.m. i tam założyć depozyt. Z Piedra Grande wyszliśmy ok. 9, przy pięknej pogodzie i powoli zyskiwaliśmy wysokość w skalnym terenie pokrytym warstwą świeżego śniegu. W połowie podejścia pod próg lodowca spotkaliśmy troje Meksykanów z nartami, którzy nocowali w namiocie, kilkaset metrów wyżej. Sponiewierani przez śnieżycę narciarze także zrezygnowali z ataku i życzyli nam powodzenia. Do miejsca depozytu dotarliśmy dość sprawnie, radząc sobie bez raków i czekanów. Wiedzieliśmy jednak, że to nie jest jeszcze nawet połowa drogi. Przed nami lśniła w słońcu kopuła Orizaby, a silny wiatr podrywał śnieg z pobliskiego Sarcofago (5080 m n.p.m.). Na dzisiaj jednak był to koniec – zgodnie z aklimatyzacyjnymi założeniami zeszliśmy na nocleg do Piedra Grande.

 

 widok na Orizabe

Praktycznie przez cały czas widzieliśmy potężną sylwetkę Orizaby, którą stopniowo zaczynały spowijać chmury

fot. Michał Kowalski

 

Tym razem noc była spokojna i ciepła. Obudziliśmy się o 1.30 i po skonsumowaniu naszych meksykańskich zupek z fasolą ruszyliśmy do góry. Było tak ciepło, że po wyjściu ze schronu musieliśmy się rozebrać prawie do podkoszulków. Przy świetle czołówek sprawnie pokonywaliśmy kolejne metry. Gdy dotarliśmy pod próg, konieczne stało się założenie raków. Pierwszy dłuższy postój zrobiliśmy przy depozycie i już z nartami na palcach rozpoczęliśmy podchodzenie lodowcem Jamapa na kopułę szczytową. Podchodzenie mozolne i dłużące się niemiłosiernie. Jego monotonię urozmaicały nam jednak obłędne widoki – wschodzące słońce oświetliło czerwonym światłem skalny bastion Sarcofago, a na wschodzie rozpościerał się wielki dywan z chmur. Wkrótce odsłonił się także widok na zachód, na Płaskowyż Centralny. W oddali majaczyły sylwetki Popocatepetl, Iztaccihuatl i La Malinche, a niesamowitego wrażenia dopełniał potężny cień Orizaby. Im dłużej słońce operowało na stoku, tym trudniej było nam podchodzić. Raki obsuwały się w mokrym śniegu, a narty przenosiły środek ciężkości z jednej strony na drugą. Pomyślałem sobie, że warunki do zjazdu są całkiem niezłe.

 

 Wspinaczka na  Orizabe

Przed nami lśniła w słońcu kopuła Orizaby

fot. Michał Kowalski

 

Gdy mieliśmy już serdecznie dość Orizaby, kolejny krok monotonnego podejścia niespodziewanie otworzył przed nami porażający widok na kilkusetmetrowe, skalne ściany potężnego krateru. To była pierwsza nagroda za trudy podejścia. Drugą miał być zjazd. Jacek, który jako jedyny podchodził bez nart i dotarł na wierzchołek przed nami, zaczął schodzić do Piedra Grande. My byliśmy wycięci, więc robiąc zdjęcia i napawając się widokami, spędziliśmy na górze sporo czasu. Jak się okazało, trochę za dużo... Dość niespodziewanie nad Orizabę nadciągnęły chmury, które poważnie ograniczyły widoczność. Co gorsza, kilka minut bez słońca wystarczyło, żeby stromy stok zmroził się. Zjazd nie był więc czystą przyjemnością, tylko kolejnym, okupionym dużym wysiłkiem etapem walki z górą. Początkowo mieliśmy obawy, czy uda nam się uwiecznić nasz zjazd z Orizaby tak, by nie wyglądał na zjazd z Kasprowego we mgle. Na szczęście chmury na moment się przerzedziły i daleko na wschodzie ukazała się Zatoka Meksykańska, której – jakby nie patrzeć – z Kasprowego nie widać. Byliśmy tak zdeterminowani, że zjechaliśmy znacznie poniżej lodowca, klucząc po śnieżnych polach pomiędzy skałami. Zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, gdy nie byliśmy już w stanie pokonać na nartach kolejnych metrów. Do Piedra Grande dotarliśmy długo po Jacku, który pobił chyba rekord zejścia z Orizaby. Zajęło mu ono zaledwie 1,20 godz., a więc o sześć i pół godziny mniej niż podejście.

 Wspinaczka na  Orizabe

Powoli zyskiwaliśmy wysokość w piarżystym terenie pokrytym warstwą świeżego śniegu

fot. Jacek Zięba-Jasiński

 

Po szybkim przepaku byliśmy gotowi do powrotu. Zgodnie z umową Radar miał po nas przyjechać przed godz. 15. Jak się jednak okazało, czekało nas jeszcze kilka godzin nerwów. Radar się spóźniał i o godz. 16.30 mieliśmy już obawy, że o nas zapomniał. Problem w tym, że w Piedra Grande nie było zasięgu, a następnego dnia musieliśmy być w Ciudad de Mexico, żeby spakować się przed powrotem do Europy. Jacek wertował w nerwach słownik polsko-hiszpański i układał w myślach rozmowę z Radarem, a ja zastanawiałem się nad tym, co zrobimy, jeżeli kierowca nie przyjedzie. W schronie była kilkuosobowa ekipa Kanadyjczyków. Widząc nasze nerwy, jeden z nich skwitował: „Don’t worry. Mexican time...”. Jak się okazało, były to prorocze słowa. Dokładnie o godz. 16.45 usłyszeliśmy warkot silnika i z mgły wyłonił się ciemnozielony dodge. Radar był bardzo zaskoczony uwagami Jacka na temat punktualności i odesłał nas z pretensjami do Reyesa. Trochę się jednak przejął, bo jechał w dół na złamanie karku. Skontaktował się przez radio ze swoim kolegą i w połowie drogi przesiedliśmy się do innego, nowszego dodge’a. Dzięki temu na dworcu w Tlachichuce byliśmy przed odjazdem ostatniego autobusu do Puebli.

 

  skalny bastion Sarcofago

Wschodzące słońce oświetliło czerwonym światłem skalny bastion Sarcofago

fot. Jacek Zięba-Jasiński


Na wschodzie rozpościerał się wielki dywan z chmur

Na wschodzie rozpościerał się wielki dywan z chmur

fot. Michał Kowalski


 szczyt Pico de Orizaba

Autor na Pico de Orizaba

fot. Michał Owca


Początkowo mieliśmy obawy, czy uda nam się uwiecznić nasz zjazd z Orizaby, tak,  by nie wyglądał na zjazd z Kasprowego we mgle


Początkowo mieliśmy obawy, czy uda nam się uwiecznić nasz zjazd z Orizaby, tak,

by nie wyglądał na zjazd z Kasprowego we mgle

fot. Michał Kowalski

 

Dwa dni później, na lotnisku Benito Juarez w Ciudad de Mexico zastanawialiśmy się, czy wrócimy jeszcze kiedyś do Meksyku. Doszliśmy do wniosku, że tak, bo wypadałoby rozliczyć się z Iztaccihuatl. Tym razem jednak narty zostawimy w domu.

 

Tekst: Michał Kowalski

GÓRY nr 1-2 (164-165) 2008

1 | 2 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-04-08
Tylko w GÓRACH
 

Krzysztof Belczyński (1971–2024)

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-04
Tylko w GÓRACH
 

Zimowe wspinanie niejedno ma imię

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-03
Tylko w GÓRACH
 

Przygoda na Sidleyu

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-02
Tylko w GÓRACH
 

Chobutse – oddech góry

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-26
Tylko w GÓRACH
 

Wschodząca Gwiazda

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com