Warto tylko dodać, iż jako pierwsza pod dziaby tej „zimy” poszła droga trudna i długa, jaką niewątpliwie jest pokonywana zimowo-klasycznie
Droga Łapińskiego i Paszuchy na Kazalnicy Mięguszowieckiej. Pamiętamy, iż zaproponowana dla niej wycena to M7+. Należy w tym miejscu dodać, iż Marcin posiada na swoim koncie najwięcej trudnych (powyżej M7) zimowo-klasycznych dróg pokonanych solo.

Autoportret:)
Oddajmy jednak głos samemu zainteresowanemu:
Jak zwykle, gdy tylko pojawiły się warunki zimowe w Tatrach (śnieg i mróz), od razu postanowiłem wbić się z dziabami w ścianę. Za cel wybrałem drogę Łapińskiego – Paszuchy
M 7+ na Kazalnicy.
W ścianę wbiłem się 31.10.09 po 7 rano. Dolna część drogi jest łatwa, więc nie chcąc tracić czasu, zrobiłem ją na żywca. Pierwsze trudności, czyli Trawers Pod Hokejem, a szczególnie jego początek był bardzo zalodzony. Na chwilę mnie to zatrzymało, ponieważ lód był za cienki, by po nim przejść, natomiast skutecznie zalepił wszystkie rysy.
Dolny Komin był suchy - poszedł gładko.
Pod Ściankę Problemową doszedłem po 14-tej i prowadziłem ją około 2 godzin. Trudności mają charakter ciągowy, przez 30-35 m ciągle trzeba się sprężać, Na szczęście są „nohandy” oszczędzające bułę. Co do asekuracji, to jest ona dobra, tylko jeżeli droga ma byś robiona zimowo-klasycznie, to przydałaby się wymiana rzęchowatych haków w kluczowym miejscu. Zrobienie tego podczas prowadzenia wydaje się być trudne.
W Nyży Ze Świeczką byłem już nocą. Na wyciągu wyjściowym do górnego komina z powodu własnej głupoty (nie chciało mi się spojrzeć w schemat – myślałem, że wszystko dobrze pamiętam) uklasyczniłem hakowy wariant zapachowy. Trudności to około 6 m wypychającego płytkiego zaciątka - wyceniłem je na M 8-. *
* Okazuje się, iż podczas wytyczania, również solo, nowej drogi/wariantu w tej części Kazalnicy, mowa tu o linii
Nutzha, autor tego przejścia – Marcin Tomaszewski, pokonał zimowo-klasycznie to samo zapychowe zaciątko wyceniając je podobnie na 7+/8-

Schemat wariantu obejściowego górnego Komina M6/6+
Gdy wszedłem do Górnego Komina, myślałem że drogę mam już w kieszeni – grubo się myliłem. Wczesnozimowe warunki znaczą brak warunków do przejścia komina. Próba wbicia się w wymyte płyty zalepione śniegiem i oblane cienkim lodem spełzły na niczym – po prostu siadła mi psycha (brak asekuracji). Byłem w trudnej sytuacji, bo założyłem, że wycof nie wchodzi w grę. Po zlustrowaniu ściany stwierdziłem, że prawy skraj komina wygląda na możliwy do przejścia i, co najważniejsze, uda mi się założyć tam asekurację. Po 20 metrach doszedłem do płytkiej nyży. Tam zauważyłem możliwość ucieczki z komina, z której skorzystałem. Po 10 m założyłem stan. Wylądowałem w środku terenu płytowego, który w świetle czołówki nie wyglądał łatwo. Po zjeździe do stanu w kominie stwierdziłem, że muszę odpocząć, napić się i trochę się przespać. Wytrzymałem około 1,5 godziny, coraz większe dygoty i pozycja siedząca wpłynęły na decyzję o końcu „spania”.
Start w kolejny wyciąg to pionowa ryska w pseudo zacięciu (głębokie na 20 cm), trudności M6/6+. Następnie łatwa nitka z traw i trawers w lewo tuż nad koniec komina. Te dwa wyciągi po około 30 m tworzą fajny, a co najważniejsze, bezpieczny nowy wariant omijający górny komin, gdy nie ma w nim odpowiedniej ilości lodu umożliwiającego bardzo fajny wspin (kiedyś robiłem).
Świt zastał mnie tuż nad kominem. Po 24 godzinach w promieniach wschodzącego słońca byłem na końcu drogi przy Turniczce nad Schodami (efektywny czas przejścia 22 godziny).
Dalej już tylko zejście, zejście...
Miejmy nadzieje, że takie efektowne rozpoczęcie sezonu jest dobrą wróżbą na następne zimowe miesiące...