Tekst: Paweł Zioło
W południowej Norwegii, wciśnięty w górską dolinę, na przestrzeni kilku kilometrów rozciąga się Rjukan. Można się pokusić o nazwanie go „lodowym rajem”, „lodowym snem” bądź po prostu miejscem, w którym corocznie zamarzają setki tysięcy litrów wody, by dostarczyć nam rozrywki, przyprawić o mocniejsze bicie serca i pozbawić kolejnych oszczędności.
W Rjukan znajduje się ponad 150 lodospadów, w większości łatwo dostępnych, po których można się wspinać od grudnia do marca. Teoretycznie najpewniejszy okres na wspinanie w lodzie zaczyna się w połowie stycznia i trwa do połowy marca. Średnie temperatury dla tych miesięcy wynoszą odpowiednio: -7,5 st. C (styczeń), -6,5 st. C (luty) i -2,0 st.C (marzec). Nie znaczy to jednak, że temperatura nie spadnie poniżej 25 kreski. Planując wspinanie w styczniu i lutym, należy liczyć się również z tym, że dni są krótkie – 6 do 8 godzin od świtu do zmierzchu.

Marcin Szczotka na
Bullen WI3. Fot. Tomasz Szumski
Wspinaczkowo dolina Rjukan jest niezwykle uniwersalnym miejscem, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Zarówno pod względem oferowanych trudności wspinaczek, jak i długości dróg. Począwszy od jednowyciągowych „dwójek” (WI 2) przez 18-wyciągową „trójkę”, a kończąc na największym klasyku rejonu – przepięknym
Liptonie WI 7 (w 2007 roku łatwiejszy ze względu na bardzo dobre wylanie). Jest też kilka dróg mikstowych od M6 w górę autorstwa m.in. Willa Gadda i Roberta Jaspera. Ogólnie w okolicy Rjukan mamy do wyboru 14 sektorów, a w każdym z nich od kilku do kilkunastu dróg.
Szczegółowe informacje znajdują się w przewodniku, który warto nabyć mimo wygórowanej ceny (250 koron, czyli ok. 120 zł). Zawiera on bowiem zdjęcia każdego lodospadu z wyrysowanym przebiegiem drogi oraz w kilku przypadkach bardzo ważne informacje, których brak może się odbić negatywnie na naszym zdrowiu psychicznym. Myślę tu o sytuacji, gdy przy -15 stopniach nagle zacznie płynąć lodospadem wodospad, wysłany prosto w nasze objęcia przez pracownika miejscowej hydroelektrowni.
Nasz pobyt w Rjukan trwał zaledwie tydzień, mimo tego obfitował w ciekawe wydarzenia. Ja straciłem znaczną część jedynki. Marcin sprawdzał, ile go wejdzie do przerębla przy -25 st. C, zaś Grześ podróżował samochodem bez kierowcy, obserwując z tylnej kanapy zbliżające się barierki.
Taśma przesadził z pilnikiem i stracił legendarną technikę, a Niemcy na pewno wspominali
pracownika hydroelektrowni. O tym, że fjordy jadły nam z ręki nie wspomnę...
Na zakończenie chciałbym powiedzieć o niewątpliwym minusie tego miejsca, jakim jest
duża liczba wspinających się osób. Wybierając się na wielowyciągowe klasyki, należy o tym pamiętać już w momencie nastawiania budzika. Tak będzie szybciej, bezpieczniej i przyjemniej.
Więcej informacji praktycznych: GÓRY, nr 12 (163) grudzień 2007