Podczas drogi na przylądki Sormiou lub Morgiou odnosi się bardzo szczególne i zadziwiające wrażenie «ON/OFF». Tak jakby ktoś zmienił kartonowe dekoracje teatralne, w jednej chwili miejska sceneria znika, żeby ustąpić miejsca scenerii naturalnej, ze śnieżnobiałą skałą rzuconą w Wielki Błękit... morza czy nieba?
No dobra, cóż można powiedzieć o Calanques, czego by już nie napisano z tysiąc razy? Historia? Georges Livanos – zwany Grekiem? – to wszystko jest dużo lepiej opowiedziane przez lokalsów w przewodniku... Ach, wiem... Moje przeżyte tu doświadczenia... To może pobudzać wyobraźnię. Przy okazji tego reportażu miałem szczęście spędzić trochę czasu w Calanques. Nawet jeśli nie były one dla mnie odkryciem, mogłem spojrzeć na nie z boku, okiem obserwatora.
Klimaty Les Goudes. Fot. Sam Bié
Raz na drogach, raz zawieszony na moich statykach, celując obiektywem, by uchwycić właśnie „ten moment”. Sami zadecydujcie, czy rezultat wam się podoba. Mnie, nieskromnie pisząc, podoba się. Jak będąc jedynie świadkiem wspinaczek, mogę równocześnie odczuwać to samo, co ci wspinacze
(czy to się niektórym podoba czy nie) utrwaleni na śliskim papierze? Dobra, sam również jestem wspinaczem i chociaż podczas robienia zdjęć mój wysiłek jest trochę inny, tak naprawdę przeżywam podobne uczucia. Ogólnie rzecz biorąc, dzieli mnie od nich jedynie kilka metrów. Gwałtowne porywy mistrala, zapach morza, najodowane powietrze, uderzające fale, promienie słońca odbijające się od białej skały, morza i oczywiście bezpośrednio od skóry. Dobre tarcie na skale, jałowce, sosny... To są właśnie Calanques.
Start z poziomu zero, tam gdzie morze zdaje się jedynym kompanem liny, potem z wyciągu na wyciąg staje się jedynie częścią krajobrazu, aż w końcu zjazd ze stanowiska wbitego na błękitnym sklepieniu nieba.
Mimo że wszystkie drogi w Calanques startują wysoko ponad wodą, Morze Śródziemne jest naprawdę wszechobecne. W końcu poraża ogrom tego miejsca! To oczywiste, wspinanie w Calanques dyskwalifikuje mających alergię na chodzenie, które bądź co bądź, monotonią tu nie straszy: co dziesięć minut nowe widoki coraz szerzej otwierają oczy... „Czy tam jest jakaś droga?” „A tam?” „Łoł!”... Godzina marszu wystarczy, żeby dotarła do
was gorzka prawda: Jednego życia nie starczy!
Pierrot Clarac na pierwszym wyciągu (5c+) La Face Au Large, sektor Cap Morgiou.
Fot. Sam Bié
Niedziela w Goudes Na końcu drogi, Goudes – krajobraz księżycowy, droga wije się pomiędzy skałami wzdłuż cienistych i surowych ścian, o kurwa, ale to straszne!... I w końcu wyłom w skale, rozświetlony jasnym światłem słońca... A więc tam, ocalały... Wyspy i wielki przylądek, widok aż po Toulon, żaglówki zmierzające w kierunku zatoczki En Vau... Ściana południowa, w podkoszulku, biała skała i błękitne morze, barwy klubu Olimpique de Marseille... Obowiązkowo okulary i złote błyszczące łańcuchy... Nawet w środku zimy można się wspinać z gołą klatą i spiec się jak prosię. Tu masz kropelki wody, tam rysa do sklinowania, ostry cios Mister Georgesa, 3 wyciągi do zrobienia, polanka z rozmarynem, tutaj wiatr dmie prosto w twarz, że ruszyć się nie można, smakowanie południowych ścian, 2 zjazdy w słońcu, znaleźć buty, pędem w dół, pośród chatek, szybkie piwko w busie. Życie powraca na właściwy kurs jak gdyby nigdy nic... Wysepka zieleni tuż obok świata..
Całość artykułu znajdziecie w GÓRACH, nr 1-2 (188-189) Styczeń-luty 2010
Tekst i zdjęcia: Sam Bié
Morskie opowieści
Uwielbiam wspinać się nad morzem. Jest coś wręcz mistycznego w kojącym szumie fal i widoku świateł statków w nocy. Oczywiście jeśli nie jest się mieszkańcem Gdańska czy Szczecina. W Europie udało mi się połączyć wspinanie z pobytem nad morzem w kilku miejscach. Jednym z bardziej urokliwszych z nich były Kalanki. Pierwsze wrażenie tuż po przyjeździe nie jest zbyt sympatyczne, bo żeby dostać się w skały, trzeba odbyć co najmniej czterdziestominutowy spacerek, na szczęście sporo łagodniejszy niż ten w Céüse.
W dodatku kluczowe okazuje się miejsce parkowania samochodu, gdyż Marsylia ma we Francji złą sławę, porównywalną z tą, jaką „cieszy się” Neapol we Włoszech. Rozbite szyby lub przewiercony zamek w samochodzie to widok, jaki kilku moich znajomych musiało oglądać po powrocie ze skał.
Pejzaże już po dotarciu na miejsce rekompensują nie taką znowu straszliwą wyrypę. Nic dziwnego, że wspinacze nie są jedyną grupą przemieszczającą się urokliwym szlakiem prowadzącym w kierunku morza.
Samo wspinanie jest bardzo urozmaicone w zależności od sektorów. Polacy najbardziej głodni przewieszeń preferują Paroi des Toits, ale ku mojemu zaskoczeniu znalazłem się w sektorze, w którym wspinaczka przypominała tę znaną z piaskowca, także pod względem asekuracji. Można też zakosztować wspinaczki wielowyciągowej. O samym wspinaniu nie będę się rozpisywał, jest ono co najmniej niezłe, raczej premiujące wytrzymałość niż siłę.
Pobyt w Kalankach to była dla nas okazja na ekspermenty kulinarne, w wyniku których okazało się, że można dodawać wody morskiej do gotowania makaronu, ale może stanowić ona tylko jedną trzecią używanej wody.
Wyspa Ile. Fot. Sam Bié
Mieliśmy duże szczęście, jeśli chodzi o pogodę, i w lutym temperatury przekraczały dwadzieścia stopni, co zaowocowało tym, że na kamienistej plaży pojawili się zimowi naturyści. Niestety, nie były to studentki z pobliskich akademików, ale towarzystwo, które jeśli już studiowało, to
w burzliwych latach sześćdziesiątych. Szczęście towarzyszyło nam również w czasie zakupów sprzętowych, bo wszyscy wróciliśmy do domu z linami zakupionymi za połowę ceny, jaką musielibyśmy zapłacić w Polsce. Tu po raz pierwszy spotkałem się z tym, że 70 metrów było najkrótszą długością liny możliwą do kupienia. Poza zakupami Marsylia nie zachwyca, dzielnica portowa nie jest zbyt wielka, a reszta miasta to blokowisko. Zwolenicy architektury Le Corbusiera pewnie będą chcieli zobaczyć pstrokaty bloczek jego autorstwa, co nie wymaga nadkładania drogi. Warto wspomnieć, że Kalanki to jeden z rejonów, w którym nieposiadanie własnego bądź wypożyczonego samochodu w żaden sposob nie upośledza.
Żeby nie było całkiem idyllicznie, to na sam koniec Kalanki sprawiły niektórym z nas niemiłą niespodziankę. Już od początku pobytu obserwowaliśmy sympatyczne, włochate gąsieniczki, które schodziły z gniazd znajdujących się na sosnach, poruszając się gęsiego, jedna za drugą. Żarty skończyły się, gdy u co wrażliwszych z nas pojawiła się wysypka przypominająca ospę w jej najmniej sympatycznej fazie. Ku zdziwieniu okazało się, że francuska farmacja nie dysponuje żadnym lekarstwem na wydzieliny korowódki śródziemnomorskiej, bo tak się gąsieniczka fachowo zwie. Rzekomą poprawę miało dawać smarowanie strupów octem. Niestety, nie dawało.
Andrzej Mirek