W dniach 21 i 22 marca, podczas ciągłego, intensywnego opadu, spadło w Tatrach około 80 cm śniegu. TOPR ogłosił IV stopień zagrożenia lawinowego. W wyniku obfitych opadów, schronisko w 5-ciu Stawach zostało odcięte od świata. Zarówno wszelkie wędrówki po Tatrach, jak i jazda na nartach w rejonie Kasprowego Wierchu, stały się praktycznie niemożliwe. Na szczęście, pod koniec tygodnia opady śniegu ustały i, mimo mrozu, ukazało się słońce. Pokazały się także pokryte grubą warstwą śniegu, widoczne z daleka, Tatry. Takie warunki to raj dla freeraidowców, dlatego w sobotę i niedzielę, w wielu miejscach widać było ślady zjazdów w głębokim, puchatym śniegu. Na szczęście, mimo zagrożenia lawinowego, nie doszło do żadnego wypadku.
W Tatrach tydzień minął spokojnie. Jak zwykle, trochę pracy mieli ratownicy pełniący dyżury w stacjach narciarskich.
W czwartek, 20 marca, poszukiwano turysty, który miał wybrać się najpierw na Babią Górę, a potem dotrzeć do Morskiego Oka. Ponieważ mężczyzna nie dawał znaku życia, zaniepokojona żona zadzwoniła do TOPR, prosząc o rozpoczęcie poszukiwań. Sprawdzono tatrzańskie schroniska, próbowano się dodzwonić do zaginionego, sprawdzano nawet parkingi u wylotu dolin, by ewentualnie odnaleźć jego samochód. Wszystko na nic. Poproszono także policję o namierzenie telefonu komórkowego poszukiwanego. Okazało się, że aparat logował się do przekaźników w Rabce i w rejonie Mszany. Do działań włączyła się Grupa Podhalańska GOPR. Turystę namierzono w schronisku… na Turbaczu. A wystarczył przecież jeden telefon do domu, aby nie angażować policji, TOPR-u i GOPR-u do, jak się okazało, niepotrzebnych poszukiwań.
za topr.pl