04.04.2009
W Kathmandu. To już moja piąta wizyta w tym mieście. Jadąc z lotniska przez znajome uliczki, pomyślałam sobie, że byłam tu zaledwie parę tygodni temu i że znam to miasto coraz lepiej... i coraz bardziej domowe mi się wydaje.
Ze znajomymi poumawiałam się w konkretnych knajpkach z kilkutygodniowym wyprzedzeniem i mimo że telefony za bardzo nie działają, wszyscy przychodzą o wyznaczonej godzinie, w wyznaczonym dniu na umówione miejsce. Chyba tutaj człowiek zaczyna inaczej funkcjonować.
Mój depozyt czekał tu na mnie od zeszłej jesieni, od ekspedycji na Manaslu. Wysłałam więc w cargo zaledwie coś do jedzenia, by mieć polskie wiktuały na stole, szczególnie podczas Wielkanocy.
Na wyprawę jadę z grupą hiszpańską, której liderem jest Oscar Cadiach. Poprawniej byłoby powiedzieć katalońsko-baskijska, ale jest też jedna osoba z Andory. Razem jest nas dziewiątka.
Źródło:
www.kingabaranowska.pl
