Nanga Parbat to Twój trzeci ośmiotysięcznik. Czy masz swój osobisty ranking dla tych szczytów, jeśli chodzi o trudności, z jakimi musiałaś się zmierzyć podczas poszczególnych wypraw? Czy też po prostu każda była inna i nie jesteś w stanie ich w ten sposób „poszeregować”?
Nie ma co owijać w bawełnę. Wiadomo, że Cho Oyu jest najprostsze, Broad Peak to śnieżne strome pola – mimo to wiele osób z nich spada, a Nanga jest jeszcze bardziej stroma, trudniejsza i schodzą nią co jakiś czas lawiny. Jednakże w wysokich górach nic nie jest takie oczywiste. Na tzw. trudności składa się cała masa czynników, a nie tylko przewieszona ściana. Ja właśnie najgorzej wspominam Cho, bo kojarzy mi się z zimnem, wiatrem i odmrożeniami. Może trafiłam na taki sezon, a może kilka lat temu miałam o wiele mniej doświadczenia w organizowaniu tego typu wypraw, w ustalaniu logistyki i taktyki zdobywania ośmiotysięcznika – nie wiedziałam chociażby, jak na tej wysokości zachowa się mój organizm. Nie było się też kogo zapytać, bo oprócz „starych wyjadaczy” nikt z naszych znajomych na ośmiotysięczniki nie jeździł.
Zdobycie Denali traktowałaś jako aklimatyzację przed spotkaniem z Nanga Parbat. Czy z perspektywy czasu uważasz taką taktykę za słuszną? W końcu przygotowywanie się do wyprawy na szczycie, znajdującym się na innym kontynencie nie należy bynajmniej do kanonu.
Taktyka jak najbardziej słuszna i myślę, że jeszcze nie raz tak postąpię. Kiedy już organizujesz którąś z kolei wyprawę, kontynent nie ma znaczenia. Jedyna trudność jest taka, że trzeba przygotować dwa projekty, poza tym odczuwa się różnicę czasu (13 godz. w tym przypadku) oraz jest to droższe. Chcieliśmy razem z Piotrem Pustelnikiem wejść na szczyt – oprócz pokonania drogi normalnej – West Ribem albo Cassinem, ale przeliczyliśmy się, jeśli chodzi o czas. Mieliśmy go po prostu za mało na dwie drogi.

Na szczycie Nanga Parbat. Fot. arch. Kinga Baranowska
Na swojej stronie www piszesz: „Chyba pokuszę się o jakiś artykuł dotyczący różnych zachowań i reakcji męskich w stosunku do mnie…” To dość intrygująca zapowiedź.
Tak.. Pewnie kiedyś go napiszę. Teraz powiem tylko, że faceci bardzo różnie reagują na kobiety w górach wysokich. Niektórzy obserwują z podziwem, bo jakby nie było, to nie jest popularny „sport” wśród kobiet (na Nandze byłam jedyną kobietą). Niektórzy z góry zakładają, że będę wszystko opóźniać (na szczęście się mylą), gdy zaś przychodzę do obozu o wiele wcześniej niż mój partner, to zdarza mi się usłyszeć, że to pewnie on wszystko za mnie dźwiga. Innym nie pasuję do wizerunku „bohatera narodowego”, tzn. boją się, że wejście kobiece umniejszy wartość ich sukcesu. Tak było w przypadku Chilijczyków, byłam takim „pałętającym się” dziewczęciem, a oni przecież chcieli zostać pierwszymi zdobywcami Nangi w swoim kraju. Mogłabym tu jeszcze parę przykładów wymienić, ale staram sobie nie zawracać tym głowy. Podchodzę do tego z uśmiechem i szczęśliwie rzadko trafiam na takich facetów.
Czy masz już sprecyzowany następny cel w Himalajach?
Nie. Chodzi mi po głowie kilka różnych pomysłów, nie wiem jeszcze, na co się zdecyduje. Zależy to również od tego, z kim pojadę.
Miniwywiad pochodzi z sierpniowych Gór 8 (159) 2007. Dzisiaj już wiemy, na który z pomysłów Kinga się zdecydowała i z kim pojechała na wyprawę...
PRZECZYTAJ INFORMACJĘ O NAJNOWSZEJ WYPRAWIE KINGI!