Organizatorzy wytrzymałościowych zawodów na świecie potrafią wymyślić takie nazwy, żeby przynajmniej nie stresować uczestników: ultra-tur-coś-tam, endurans ran albo inny adwenczer rejs. Jest więc miło, przynajmniej podczas zapisów, no i może jakiś czas później, gdy ochłoniemy po szczęśliwym dotarciu na metę. U nas w kraju obowiązuje nieco bardziej bezkompromisowa stylistyka. Tak, szczypta dramatyzmu nikomu jeszcze nie zaszkodziła, mamy więc Kierat czy Bieg Rzeźnika...
Mapa, kompas i pełna swoboda pomiędzy punktami kontrolnymi
PO CO UTRUDNIAC SOBIE ŻYCIE?
Nazwy rodem z horroru to być może pozostałość po modzie z początku XXI wieku, bo obie te imprezy powstały w 2004 roku. Z pozoru wiele je łączyło – poza hardą marką to oczywiście długi dystans, górskie okoliczności przyrody i wkraczająca wtedy moda na trailowe ultra... Ale była też (i jest) zasadnicza różnica – Kierat to zawody na orientację, natomiast bieszczadzki Rzeźnik prowadzi biegaczy po trasie.
Z czasem okazało się, że imprezy z nawigacją na ultradystansach mają wprawdzie wierne grono wyznawców, ale stają się coraz bardziej niszowe, w porównaniu do wręcz rozkwitających górskich biegów po trasie. Choć trzeba przyznać, że Kierat to nie orientering w klasycznej formie (ten zresztą rzadko jest organizowany na 100 km) – punkty kontrolne usytuowane są w miejscach łatwych do znalezienia, a poza kompasem i mapą można korzystać z GPS-a. Ale tak czy owak, do wysiłku czysto fizycznego trzeba jednak doliczyć nieustanne zaangażowanie umysłu. Jeśli dołożymy do tego fakt, że większą część dystansu pokonujemy w nocy i – gdy ryzykownie kombinujemy – musimy przedzierać się przez różne trudne miejsca (krzaki, rzeki, wąwozy, płoty, elektryczne pastuchy etc.), to mamy definicję prawdziwej wytrzymałościowej przygody.
Skąd więc ten zaskakujący rozkład popularności? Wydaje się, że większość górskich ultrasów szuka właśnie tego typu atrakcji – skrajnego ściorania, ale też emocji związanych z mentalną rozgrywką: ja kontra górski teren. Potwierdza to niemal kultowy status Maratonu Barkley – będącego właśnie ultradługimi zawodami na orientację, choć o dziwacznych zasadach. Tak, o Barkley mówią niemal wszyscy w biegowym światku ludzi gór, ale... Liczba startujących to mikroskopijny promil z tłumu, który uklepuje trasy klasycznych zawodów. Nie wspominając o śladowej liczbie finiszerów. Czyżby to był atut niszowości – niełatwo się zapisać i jeszcze trudniej ukończyć? Dobra wiadomość jest taka, że na Kierat zapisać się można bez problemu, a jeśli jesteśmy odpowiednio uparci, to do mety choćby doczłapiemy, bo limit czasu jest wystarczający.
Większą część dystansu pokonujemy nocą; fot. Rafał Kowalczyk
TAKTYKA
Co na zawodach bez wyznaczonej trasy jest ważniejsze: sprawna nawigacja czy szybkie bieganie? Jeśli celujemy w wysokie miejsce na liście wyników, to oczywiście jedno i drugie. Jednak właściwe rozplanowanie punktów kontrolnych przez organizatora powinno sprawiać, że warianty pomiędzy nimi nie są oczywiste. Klasyczny dylemat, to wybór miedzy krótszą opcją – ale z większym przewyższeniem i trudnym do pokonania terenem – a lataniem naokoło przebieżnymi duktami w dolinach. Jeśli więc ktoś czuje się mocny biegowo, a za to jest kiepski w nawigacji, może dokładać szybkie kilometry i liczyć, że jego taktyka okaże się optymalna. Najwięcej jednak satysfakcji zapewnia zrealizowanie wariantu, który wydaje się ryzykowny (nawigujemy na mapach 1:50 000, czyli przeciętnie dokładnych), a zapewnia oszczędność zarówno czasu, jak i energii.
Jak przystało na nastawioną na przygodę imprezę, na trasie Kieratu nie ma bogatego wyszynku, poza nielicznymi punktami kontrolnymi, gdzie można uzupełnić wodę. Zazwyczaj na tzw. półmetku napijemy się czegoś ciepłego – herbaty, kawy lub zupki z torebki. I to w zasadzie wszystko w kwestii bufetu. Potrzebne nam paliwo dźwigamy w plecaku, albo kupujemy w mijanych sklepach... oczywiście nie w nocy. Dlatego trzeba tak zaplanować kwestie żywieniowe, żeby nie zwiędnąć z odwodnienia i głodu gdzieś po drodze, a jednocześnie nie dźwigać zbędnych rzeczy.
Czy musimy wiedzieć coś jeszcze? Jest kilka spraw... Oświetlenie – przez jakieś 7-8 godzin zasuwamy po ciemku, często zupełnie na dziko, więc potrzebna jest mocna i długo działająca czołówka oraz jakiś zapas, w postaci baterii lub drugiej lampki. Mapa i kompas to podstawa, ale w górskiej nawigacji przydatny jest też wysokościomierz... O ile nie pójdziemy na łatwiznę i nie skorzystamy z GPS-a (to jakieś 100% mniej funu). Podczas przedzierania się przez strome leśne zbocza, rzeki lub jary, przydają się kije. No i oczywiście nie można bagatelizować kwestii odzieży. Jest to istotne zwłaszcza nocą, gdy z dala od punktów kontrolnych i ludzkich siedzib zatrzyma nas jakaś sytuacja awaryjna – dłuższy postój w mokrych od potu biegowych ciuchach może być mało komfortowy. Dlatego poza kurtką przeciwdeszczową i cieplejszą bluzą niezbędna jest płachta NRC. I to w zasadzie wszystko... może poza kremem na odparzenia/otarcia i dobrymi butami.
W tłumie raźniej, ale tylko zaraz po starcie; fot. ze strony maratonkierat.pl
POGODA
...To dopiero temat-rzeka. Wiadomo przecież, że pogoda + góry + noc + kilkanaście do 30 godzin w trasie = masa fajnych historii, o których można później opowiadać przy piwie. Ale zanim zabłyśniemy w towarzystwie, trzeba zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać. A co dokładnie? Choćby katastrofalną sytuację powodziową, jaka towarzyszyła edycji z 2005 roku. Tuż przed startem sztab kryzysowy w Limanowej zamierzał odwołać zawody, bo zagrożone były mosty w Beskidzie Wyspowym. Na szczęście prognoza na następny dzień była pomyślna, ale i tak w nocy wszystkie leśne ścieżki okazały się rwącymi strumieniami.
Przygodowo było też w 2007 roku, gdy nad Łopieniem usadowiła się monstrualna komórka burzowa... Zadomowiła się tam na dobre i trzymała masywu przez kilka godzin, więc emocje przeżyła większość uczestników. Najpierw w pobliżu szczytu, gdzie za świerkami niedaleko punktu kontrolnego ukryty był świetny odgromnik – kilkumetrowy stalowy krzyż, a następnie pod wiatą przystanku na Przełęczy Rydza Śmigłego. Zgromadziło się tam co najmniej 30-40 zawodników, w oczekiwaniu na poprawę warunków. Gdy wydawało się, że burza w końcu odpuściła, dwoje śmiałków wyszło spod zadaszenia... W tym momencie piorun walnął w stojący tuż obok słup, a uczestnikom oklapł entuzjazm. W zbitej grupie było ciepło, nawet wesoło, za to przez te wymuszone atrakcje towarzyskie limit czasu musiał być wydłużony ponad standardowe 30 godzin. To była długa impreza...
I po kilkunastu godzinach na mecie; fot. Tomasz Baranowski
Jeśli kręci Was tego typu napieranie w starym, dobrym stylu (odzwierciedlanym przez starą, dobrą nazwę), to śmiało, miejsce w Kieracie zawsze się znajdzie. O ile prawdziwy kierat był ponoć sporą udręką, to ten górski jest przeżyciem jakby mniej okrutnym. Właściwie, to nawet uzależniającym, ale zostawmy ten temat ;).
Magazyn GÓRY jest patronem XX Międzynarodowego Ekstremalnego Maratonu Pieszego KIERAT 2025. Więcej informacji oraz zapisy znajdziecie na stronie maratonkierat.pl
Gdzie: Beskid Wyspowy; Słopnice (pow. limanowski)
Kiedy: 23-25 maja 2025 r.
Ile: 100 km, suma podejść około 3800 m, 14 punktów kontrolnych
Limit czasu: 30 godzin