10 marca 2002 roku padła ostatnia nie powtórzona, wielka droga Kazalnicy, powszechnie uważana za największy problem zimowy Moka. Sukces stał się udziałem Janusza Gołębia i Grzegorza Skorka, którzy pokonali drogę w świetnym czasie 17 i pół godziny.

Żadnego wydziwiania
Pierwsze przejście 15.03-18.03 1982
Pierwszy wyciąg przebyty został jeszcze w sezonie 77/78. „Moma” ocenił go jako bardzo trudny, czyli czwórkowy. Dalej ciągnęła się wyraźna linia potencjalnego przejścia. Wtedy zapadła decyzja, że trzeba będzie uderzyć. Trochę to potrwało, zanim „Moma” ponownie wszedł w charakterystyczny ciąg płytkich zaciątek. 13 marca 1982 roku razem z „Falco” Dąsalem stanęli pod Ostrogą. Prowadził „Moma”. Wspinanie było trudne, wymagało podhaczania, obycia w trudnym mikście, częstych wyjść z ławeczek w klasykę. Po dwóch wyciągach wspinacze doszli do dużej półki i zaatakowali trudno wyglądający teren powyżej. Niestety, pogoda zaczęła się pogarszać, a ponieważ dzień chylił się ku końcowi, zapadła decyzja o zjeździe i zostawieniu poręczy.
15 marca uderzyli ponownie. Tym razem prowadził „Falco”, który pokonał dwa kolejne wyciągi. Dalej koncepcja zakładała atak wprost do Półki z Krzakiem. „Falco” ruszył wąską rysą biegnącą w skos płyty zwieńczonej podłużnym okapikiem. Doszedł do niego i stwierdził występowanie „potwornej szpary”. Nie mieli tak dużych kości ani friendów, trochę też „nie było serca do walki” – pogoda psuła się znowu, a zapas żywności niebezpiecznie się kurczył. Po biwaku kontynuowali więc Długoszem, osiągając Półkę z Krzakiem. Stąd ruszyli w ponuro wyglądający teren skośnie w lewo. Mikst okazał się bardzo wymagający. „Początek był parszywy, ale potem było piękne wspinanie” – wspomina „Moma”.
Po biwaku na półce parli dalej, przecinając depresję i kierując się w stronę charakterystycznej załupy, wieńczącej boczną ścianę, oddzielającą depresje od Sanktuarium. Liczyli, że tego dnia skończą drogę. Mylili się jednak, dojście do załupy okazało się niezwykle wymagające. Szczególnie ostatni wyciąg powstrzymał ich na dobre, bowiem już sam start ze stanowiska okazał się eliminujący. Noc więc przyszło spędzić „na wisząco”, w „gniazdach nietoperza”, choć koniec był niemal w zasięgu ręki. Następnego dnia, po kilku godzinach walki, osiągnęli załupę. Po nieskomplikowanej, choć przyjemnej wspinaczce stanęli na wierzchołku Kazalnicy.
Był 18 marca. Nie wiedzieli jeszcze , że zrobili drogę, na której powtórzenie przyjdzie czekać 20 lat.
„Moma” dziś ocenia Superkę bez emocji. „Na pewno trudniejsza od Wielkiego Zacięcia, ale z kolei wydaje mu się, że łatwiejsza od 15.10” – mówi. „To droga z tych najtrudniejszych, do których zaliczyłbym jeszcze Czoka – jest on porównywalny, może trochę cięższy”.
Jeżeli chodzi o sprzęt to „standardowo, wiadomo: jedynkę się wszędzie wklepie, ale nie pamiętam, żeby był potrzebny sprzęt superhakowy. Tam nie ma żadnego wydziwiania, żadnych piętnastu jedynek pod rząd. Normalnie – IV+, A1... Potrzebne śruby, kości, tam są takie zatrawione zacięcia, w których można powalczyć klasycznie. Jak to zimą – parę metrów w ławach i dalej idziesz normalnie. Trzeci wyciąg był trudny, tajemny. „Falco” tam się zwalił, no, omsknął, półtora metra. To chyba tam daliśmy V+, ale to pomyłkowo”.
Co sądzi o przejściu non-stop?
„Da się, to kwestia warunków. Tam nie ma dużo haczenia, głównie na pierwszym wyciągu, a tak to praktycznie klasyka i takie podhaczanie. Nie ma wyciągów wyłącznie hakowych”.
A w 17.5 godziny?
„Szybko, na pewno”, ale dodaje: „.tak bardzo trudne to nie jest, ale nie ma stałych haków i to jest plus”.
A skąd nazwa Superparanoja?
Moma wybucha śmiechem: „Trzeba być paranoikiem, żeby robić takie rzeczy. Zresztą tak nam strzeliło do głowy jeszcze przed wejściem w ścianę. Nazwa powstała wcześniej od drogi!”
Radość wspinania
Próby Marka Raganowicza 1991 – 93 – 95
Pierwsza próba Regana skończyła się na trzecim wyciągu: „W czasie pierwszej próby zaskoczył mnie mikstowy charakter tej drogi. Miałem Pulsara i bytomski młotek, bo spodziewałem się haczenia. Myślałem, że to taka 15.10, a to był mikst. No i w tym mikście wyjechał mi młotek i zwaliłem się, potem drugi raz i zjechałem”.
Druga próba też nie przyniosła powodzenia. Odwilż, która w mikstowym terenie skutecznie uniemożliwiła wspinanie, zmusiła solistę do odwrotu.
Do trzeciej próby Ragan przygotował się bardzo starannie. Przestudiował książkę wyjść w poszukiwaniu wskazówek i ważnych informacji. Wyciągając wnioski z wcześniejszych prób maksymalnie się odciążył, zrezygnował nawet ze śpiwora, zabierając jedynie płachtę goreteksową i folię NRC. Nabyte doświadczenie zaprocentowało. Pomimo „sakramenckich mrozów” w nocy (-25°C), drugiego dnia Regan pokonał dolną część drogi i zabiwakował pod Turnicą na Długoszu. Był pewien, że pomimo dużych trudności, które czekały na niego wyżej, pokona drogę.
Po zimnej, przedrzemanej tylko nocy, szybko dotarł do Ścianki z Nitami. Nie było jednak na niej żadnych nitów... „Przeżyłem głębokie rozczarowanie. Dlaczego nic nie napisali w książce? Nigdzie nie było żadnych wzmianek. Spędziłem tam ponad 2 godziny, ale to wymagałoby dodatkowego dnia, a na to nie mogłem już sobie pozwolić”.
Jak się potem okazało, nity usunęli autorzy przejścia klasycznego z lata, nic o tym jednak nie wspominając w książce. Ofiarą braku nitów padł w tym sezonie także Staszek Piecuch, w czasie swojej próby przejścia non-stop Wielkiego Zacięcia. Regan zmuszony był zjechać. „Potem żałowałem, ale jednocześnie cieszyłem się z naprawdę pięknych wyciągów, które zrobiłem”.
Jak ocenia drogę?
„Byłem nią zafascynowany, to jedna z najpiękniejszych linii, jakie znam. Po prostu radość wspinania. Ta część ściany jest zimą najlepsza. Właśnie pomiędzy Superparanoją a 15.10 zrobiłem wariant – 2 wyciągi hakowe, z których pierwszy to była najtrudniejsza hakówka, jaką przeszedłem. (…) Superparanoja to bezsprzecznie najlepsze mikstowe wspinanie na Kazalnicy. Wymaga wszechstronnych technik, jest bardzo różnorodna. Ma najlepszy charakter zimowy – konieczne jest podhaczanie i wychodzenie z ławek w ryzykowne trawy. Jest to piękne wspinanie, bardziej mikstowe niż 15.10, Wish You lub Heinrich. Co do Heinricha, to uważam, że nie jest to typowa droga zimowa. Jak ktoś uważa inaczej, to niech idzie na Superparanoję, a poczuje, co to jest zima w Tatrach. Tam się trzeba naprawdę dobrze wygiąć.”
Trudności?
„Na trzecim wyciągu był chyba najtrudniejszy moment – taki kominek, było mi tam trudno. Trzeba było stanąć raz w ławkach, raz z dziabkami. Różnorodne trudności. Były tam stare haczory, z których jeden wypadł, gdy chciałem go użyć. Ogólnie trudności są wyrównane. Często wychodziłem na trzecie szczeble, a potem od razu w klasykę, zdejmowałem rękawiczki i łapałem się skały. Całe szczęście, że ławki miałem na grifach, to szły za mną”.
Komentarz do przejścia chłopaków?
„To dziwne, że tak mało ludzi tam uderzało. Teraz te czasy przejść są szokujące”.
Pechowa droga
Pozostałe próby
Można powiedzieć, że w zasadzie nie było innych poważnych prób przejścia Superparanoi. Na drogę wybierało się jednak wiele zespołów. Opromieniony sławą pokonania Kurtyki –Czyżewskiego Wiesław Madejczyk wraz z Maćkiem Karoniem „byli już spakowani”. Plany pokrzyżowała im jednak pogoda. Rekonensansował drogę Janusz Gołąb ze Stasiem Piecuchem, a niżej podpisany wraz z Jackem Fluderem, stojąc już w rynsztunku pod drogą zrezygnowali na widok pokrywającej ją verglasowej polewki. Najbardziej zaawansowaną próbę odbył również autor tego tekstu w towarzystwie Zbyszka Krośkiewicza, kiedy pokonany został jednak tylko pierwszy wyciąg. Zapewne i inne zespoły, o których nie wiemy, planowały przejście tej drogi, która powoli obrastała mitem niedostępności. Mit ten z kolei odstraszał innych wspinaczy, przez co tłoku w tym rejonie Zerwy jakoś nigdy nie było. I tak droga pozostała nienaruszona przez równo 20 lat.
Artur Paszczak
Więcej: GÓRY, nr 1-2 (164-165) styczeń-luty 2008
(kg)