Halka w falbankach chmur - Laponia
Był wrzesień. Szliśmy na północ wzgórzami wzdłuż rzeki, która z daleka wyglądała jak niebieska taśma rozwinięta wśród jaskrawozłotych brzóz. Tundra była brązowoczerwona, bagna zielone, po niebie przelatywały szybkie chmury i chociaż widok teoretycznie ten sam (długa, szeroka dolina), światło zmieniało się nieustannie, fascynując pięknem. Rozbiliśmy namioty na górce porośniętej suchym chrobotkiem. Bezkresny, pozbawiony szczegółów krajobraz dusił proporcje, więc nie umieliśmy ocenić odległości. Wzszedł księżyc – pełny i złoty, jakby zbyt wielki – chrupał mróz, ale ranek był już mętny, wilgotny. Deszcz, który zaczął padać przed południem, nie odpuścił aż do wieczora.