W każdym razie jesteśmy w małym Shire, gdzie hobbici zamiast owłosionych uszu mają skośne oczy i choć są całkiem dobrotliwi potrafią też być cwani i niebezpieczni - szczególnie dla fok. My, dla uproszczenia nazywamy ich chomikami ;-) Malutki półwysep (jakieś 700 x 400 m) otoczony jest lodowatą wodą z jednej i pionowymi ścianami z drugiej strony. Jedynym środkiem trensportu są tu łodzie, bez nich chomiki byłyby zamknięte w klaustrofobicznej pułapce. Z nimi, szaleją po fiordach czasem tylko wypadając za burtę. Niestety w ubiegłym tygodniu zdarzyło się to płynącemu samotnie Jaaku. Na razie odnaleziono tylko łódź.
Zatrzymaliśmy się w... No właśnie gdzie? Wg „lonely planet” w „service housie”, wg miejscowych Illu-sullivik (nie próbujcie czytać na głos), a wg nas, w lokalnym „domu kultury”. Z gorącym prysznicem - pod którym kąpią się wszyscy ubożsi mieszkańcy wsi, pralką, kuchenką i dwoma sporymi pokojami - które wspaniałomyślnie zarezerowała dla nas komuna. Pierwsza wyprawa w takim luksusie ;-) Niestety tylko na jakiś czas i co kilka dni. W pierwszej fazie wyprawy mamy więc bazę idealną - cieplutką i przestronną. Nie znaczy to wcale, że się lenimy - w ostatnich dniach kończymy zwykle sporo po północy. Ujęcia wspinaczki, niebezpieczne zdjęcia gór lodowych (czasem podwodne), przeprawy na kajakach, a w końcu zdjęcia mniej widowiskowe, ale paradoksalnie najważniejsze dla filmu - sceny codziennego życia na wyspie Pam.
Dalszy ciąg relacji na:
http://www.verticalvision.pl/