
Deszczowe Alpy i małe formy wspinaczkowe szybko się przejadły i zew prawdziwych skał wzywał nas dalej na południe w rejony niespełnionych wakacyjnych marzeń naszych rodziców, na gorące i błękitne plaże Lazurowego Wybrzeża, gdzie na białych jachtach prężyły w słońcu swe krągłe kształty Bardotki i inni boscy Belmondo. Niestety, beztroskie Saint Tropez i inne miasteczka znane z filmów Luisa de Fines przeszły już do lamusa. Piersi Bardotek przywiędły, ze złotych plaż został beton i najdroższa ziemia w Europie wykupiona przez podstarzałych amantów. W takich warunkach naprawdę ciężko o przyzwoity byt w skałach. Tysiące kanioningowców i hermetyczne, lazurowe środowisko wspinaczkowe podziałało na nas nieco depresyjnie. Ale w prawdziwą depresję wpędziło nas tutejsze wspinanie. Osławiony ostatnimi czasy sztandarowy sektor Loup`a Superplomb wielce rozczarował, nie tylko nas, Mrazek uknuł nazwę "Dewers-Perwers" dla tej w 90% wykutej ściany. Drogi to przeważnie kombinacje mające wspólne starty lub topy, co powoduje godzinne oczekiwanie na swoją próbę. Ciekawostką jest również styl, w jakim tutejsi czempioni pokonują drogi, wpinając z patyka linę do trzeciego lub czwartego ekspresa…

Zwiedziliśmy wszystkie sektory Loup`u i tylko mały Cayenne oferował wspinanie na prawdziwym `westowym` poziomie, do którego wiodła ścieżka przez liczne tunele wykute w skale. W przerwach między kontemplowaniem wykutych chwytów i "zasikowanych" stopni zwiedzaliśmy okoliczne miasteczka oraz przeczytaliśmy w całości naszą imponującą bibliotekę. Co do sportowej strony wyjazdu to pierwsze dwa tygodnie musieliśmy poświęcić na odbudowę wytrzymałości; Xenia zrobiła swój najlepszy OS 7b+, trzy 7b OS oraz dwie 7c RP, a Maciek 8b RP, a OS dwie 7c+ i sześć 7c.

Z coraz bardziej ogarniającego nas marazmu i ambitniejszych planów wspinaczkowych wybudził nas odgłos tłumika naszego paliolota. Tak zaczęła się nasza największa francuska przygoda, której katastrofalnym skutkiem mógł być natychmiastowy powrót do Polski i koniec Marmot Summer Trip. Wymiana tłumika na południu Francji wcale nie jest taką łatwą sprawą. Odwiedziliśmy kilku mechaników, którzy za każdym razem odprawiali nas z kwitkiem. Dowiedzieliśmy się jedynie, że wymiana tłumika wyciągnie z nas, bagatelka, 400 euraczy. Szybko sobie wykombinowaliśmy, że przecież Fiat to włoska marka i tam zrobimy to po kosztach. Nic bardziej mylnego. Włoski meches pokręcił tylko głową i poinformował, że teraz całe Włochy są na wakacjach i nie można nigdzie dostać części zamiennych, a naprawa jest dużo poważniejsza i jej koszty wzrosną trzykrotnie! Wróciliśmy więc do Francji, z własnoręcznie oplecionym tłumikiem aluminiową folią i drutem, konsultując przysłanie z Polski przez znawców kuchni i sztuki całego wydechu autobusem kursowym Kraków-Nicea. W swoim nieszczęściu, całkowitym przypadkiem, trafiliśmy w końcu do garażu, gdzie paliolot dostał się w ręce prawdziwego specjalisty, którego umiejętności są poza zasięgiem przeciętnego francuskiego mechanika. Nasz wybawca – kierowca rajdowy 4x4, a także etatowy mechanik rajdu Paryż – Dakar i wielu innych, elegancko pospawał wszystkie dziury. A my, uznając nasz pospawany samochód jako znak niebios, udaliśmy się czym prędzej dalej na południe. C.d.n…
2007-08-28
(kg)