13 listopada dwuosobowa ekipa GBS Bank Nepal Expedition weszła na wierzchołek Nirekha - 6159 m n.p.m. Pierwotnym celem było Cholatse 6440 m n.p.m....
Oto relacja:
Po prawie tygodniowej infekcji, która wyłączyła mnie (Grzegorza) z działalności górskiej, dołączyłem w końcu do Jarka. Ciągle byłem jednak słaby i na silnych antybiotykach. Kończył się też powoli czas na wspinaczkę, który mieliśmy określony w permicie, niebawem mieli się pojawić tragarze i czas było ruszać z karawaną w drogę powrotną. Noce stawały się coraz dłuższe i zimniejsze, każdego dnia temperatura spadała coraz bardziej poniżej zera. Po krótkiej rozmowie z Jarkiem zdecydowaliśmy (w związku z niskimi temperaturami i małą ilością lodu w dolnych partiach drogi amerykanskiejw ma pld.-wsch. ścianie Cholatse, ktora byla naszym glownym celem), że zaatakujemy Nirekhe. Szczyt ten od dłuższego czasu przykuwał nasz wzrok swoją urodą, wiedzieliśmy również, że najprawdopodobniej nie było na nim jeszcze żadnego Polaka. Jedyny problem to dotarcie pod ścianę, Nirekha leży bowiem w bocznej, odludnej dolinie, w której bardzo rzadko działają jakiekolwiek wyprawy - my wiedzieliśmy tylko o jednej, szwajcarskiej, która kilka lat temu osiągnęła wierzchołek Nirekhi.
Widok ze szczytu na Tybet
Spakowaliśmy plecaki i z zamiarem zabiwakowania w okolicy Chola Col ruszyliśmy do góry. Towarzyszyła nam dwójka wspinaczy z wyprawy warszawskiej, Jacek Patrzykont, instruktor wspinaczki i Mariusz Gładysz, jego partner. Obaj to doświadczeni taternicy z ponad 20-letnim stażem. Cieszyliśmy się, że idziemy do góry w dwa zespoły, nie wiedzieliśmy bowiem do końca, co nas czeka w ciągu najbliższych dni.
Bazę wysuniętą założyliśmy po długim i żmudnym podejściu na wysokości 5400 metrów na małym wypłaszczeniu, bezpośrednio pod czołem lodowca. Nad nami widoczna była południowo-zachodnia ściana Nirekhi. Góra ta mierzy 6159 metrów, według naszych informacji zdobyta po raz pierwszy została dopiero kilka lat temu, prawdopodobnie przez wyprawę japońską. Wiedzieliśmy jeszcze o wejściu szwajcarskim - więcej informacji nie posiadaliśmy, szczyt ten bowiem z racji swojego położenia jest bardzo rzadko atakowany.
Po bardzo zimnej nocy (temperatura spadła do ok. - 15 stopni) wstaliśmy o 5 rano i zaczęliśmy przygotowywać posiłek. Po spożyciu menażki liofilizowanego posiłku ruszyliśmy. Niedługo po nas jako drugi zespół wystartowali też warszawiacy. Pierwsze dwie godziny były szczególnie trudne, ponieważ bardzo wiało i ciągle było bardzo zimno. Nie znaliśmy również lodowca, którym szliśmy w kierunku przełęczy, byliśmy więc zmuszeni szczególnie uważać na szczeliny.
Na przełęczy wiało, jednak kiedy zobaczyliśmy piękną i stromą grań wijącą się w kierunku szczytu, chwyciliśmy dziaby w dłoń i ruszyliśmy - Jarek pierwszy, ja za nim. Niestety zauważyliśmy wtedy, że Jacek i Mariusz są jeszcze daleko za nami, później okazało się, że dotarli do przełęczy i zdecydowali się zawrócić - zbyt wolne tempo wspinaczki i silny wiatr były powodem tej decyzji. My wspinaliśmy się dalej. Nie będziemy się rozpisywać, jak wyglądała sama wspinaczka, ponieważ droga do szczytu zajęła nam prawie 7 godzin. Największym wyzwaniem były na pewno odcinki stromego lodu, w tym jeden 10-metrowy próg o nastromieniu ok. 80-90 stop., który musieliśmy pokonać, jak również huraganowy momentami wiatr. Jednak zdobywając kolejne metry wysokości czuliśmy, że szczyt jest coraz bliżej i jest coraz bardziej realny. Wiedzieliśmy też, że Jacek i Mariusz czekają na nas na dole i w razie nieprzewidzianych kłopotów możemy liczyć na ich wsparcie, to dodawało nam wiary i sił.
Jarek na szczycie
Grzegorz na szczycie
Na szczycie stanęliśmy dokładnie o 13.45. Widok z wierzchołka wynagrodził nam cały trud wspinaczki i nawet ciągle wiejący zimny wiatr nie był w stanie odebrać nam radości ze zdobytego szczytu. Przed sobą widzieliśmy Everest, Lhotse, Makalu, za nami wznosił się masyw Cho Oyu. Zrobienie kilku zdjęć nie było takie proste - zimno i wiatr wyrywały flagę z rąk, ale w końcu się udało. Przed nami było jeszcze zejście do namiotu, a najważniejsze było, żeby zdążyć przed zmrokiem.
Niesieni sukcesem w namiocie zameldowaliśmy się dosłownie chwilę przed zapadnięciem ciemności. Czekali na nas Jacek i Mariusz z termosem gorącej herbaty. Przez 12 godzin akcji mieliśmy w ustach tylko kilka łyków wody i parę batonów i żeli energetycznych. Weszliśmy do śpiworów i zasnęliśmy w ciągu kilku chwil.
Cieszymy się, że mimo zmiany planu udało nam się osiągnąć wierzchołek tak atrakcyjnej góry. GBS Bank Nepal Expedition możemy uznać za zakończoną sportowym sukcesem...
Wyprawa nasza nie odbylaby sie gdyby nie pomoc, którą otrzymaliśmy - głównie od GBS Bank w Barlinku i burmistrza tego miasta. Sprzętowo wsparly nas Montano, HiMountain i Travellunch. Logistycznie - wrocławska agencja pamir.pl, a merytorycznie Jan Kiełkowski.
Pozdrawiamy serdecznie
Grzegorz Kukurowski i Jarek Skowron
GBS Bank Nepal Expedition
Źródło: www.barlinek24.pl
2008-11-24
(kg)