Tekst i zdjęcia: Adam Pieprzycki
Od powrotu do Polski, upłynęło już wiele wody w Dunajcu, ale wspomnienia wciąż krążą, oddalając się, wracają, ale nie ustają. Chciałbym napisać kilka słów na temat naszego wyjazdu. Pomimo że będę pisał w pierwszej osobie, część poglądów i pomysłów jest tożsama z poglądami złączonego ze mną liną – Marcina.
Są takie miejsca na wspinaczkowej mapie świata, o których niemal każdy wspinacz marzy. Niewątpliwie dla nas takim miejscem jest rejon Trango w Karakorum. Większość pasjonatów górskiej wspinaczki wie, że znajdują się tam jedne z największych i najpiękniejszych skalnych turni świata. Wiele osób wybiera się w góry wysokie, aby wspiąć się jak najwyżej, na ośmiotysięczniki, pokonując śnieg, wysokość i mróz. Naszą potrzebą było zmierzenie się z ogromnymi granitowymi ścianami.

Grupa Trango
„Dlaczego tak daleko się wybierasz?” Właśnie! Tak niewinnie lub nerwowo postawione pytanie nasuwa refleksję. Czy bliżej, gdzieś w Europie nie można się powspinać?
Wspinanie, trudności, wielkość ściany i klasa problemu wspinaczkowego są ważne, ale tak jak w filmie „Jeden smak” nie są najważniejsze – liczy się też egzotyka, legenda miejsca. W odmętach mojej wspinaczkowej przygody przypominam sobie opowiadanie Wojtka o nowej drodze na Nameless Tower w „Taterniczku”. To było coś, co pozostawiło we mnie zadrę, dającą o sobie znać co jakiś czas.
Cztery strony wspinaczkowego świata: wspinanie w nowych lub legendarnych miejscach, po jak najtrudniejszych dla nas drogach – oto nasz cel.
O Pakistanie niektórzy słyszeli: pełen zamachowców, fundamentalistów, terrorystów, gości chcących się natychmiast wysadzić, testujących broń atomową – a tu rozczarowanie! Na ulicach Pakistanu bezpieczniej niż na plantach dworcowych w Tarnowie. Ludzie przyjaźni i uśmiechnięci. Czułem się jak jakaś ważna osobistość. Na ulicy, spotykając przechodniów, co chwila wymienialiśmy się uśmiechami i przyjaźnie się pozdrawialiśmy.
Szok kulturowy, jakiego doznaje się na początku, jest mocno obciążający. Nie uświadczy się dziewczyny i chłopaka spacerujących, trzymając się za ręce. Za to chłopaki, mężczyźni tak właśnie paradują. Miejscowi traktują to jako oznakę głębokiej przyjaźni – dziwnie jest w tych krajach muzułmańskich.
Dotarcie pod nasze wymarzone ściany nie jest łatwe. W sumie zajęło nam ono 8 dni. W bazie nie jesteśmy sami, po sąsiedzku znajdują się obok nas Austriacy, Hiszpanie i Słoweńcy. Obóz na wysokości 4000 metrów jakoś na szczęście nie doskwiera. Wkrótce przekonuję się jednak, że mityczna granica 5000 metrów jest naprawdę selekcyjna. Na biwaku aklimatyzacyjnym umieram na 5200 m. Nie pomagają Aspiryna, Tramal ani Diuramid.
Czegoś takiego jeszcze nie zaznałem, a przecież nie zaczęliśmy się jeszcze wspinać. Człowiekowi nie chce się głowy podnieść, najlepiej byłoby tylko leżeć, bo każde zachwianie równowagi „rozwala głowę”. Rano czym prędzej uciekamy do bazy. Pierwsze koty za płoty.

Garda Peak
Już przebywając w bazie, błądząc oczami po okolicznych szczytach, można dostrzec wśród mnogości otaczających ścian wiele ciekawych celów wspinaczkowych.
Na pierwszy ogień, po przeczekaniu załamania pogody, przechodzimy drogę Oceano Trango 6a (RP, 300 m) na płytach ponad BC (po wycofie 31 sierpnia w deszczu). Drugą drogą jest Karakoram Khush (6b, A0 ok. 300 m) na turni Garda Peak (ok. 4700 m). Udało nam się przejść ją w pełni klasycznie, niezamierzonymi nowymi wariantami.
Będąc jednak w bazie pod Trango, naturalne jest to, że nasze rozmarzone oczy najczęściej patrzą na te najwyższe i najbardziej monumentalne: Uli Biaho, Nameless i Great Trango Tower, Hainabrakk, Cat’s Ears Spire czy Shipton Spire.
Po tej wspinaczce podjęliśmy próbę na Trango Nameless Tower, zakończoną, niestety, zawsze trudnym wycofem. Udało nam się osiągnąć 2/3 ściany. O porażce nie ma co się jednak rozpisywać i tłumaczyć jej powodów.
Po tym incydencie wspinaczkowy wzrok skierowaliśmy na pierwszą turnię na prawo od Garda Peak. Nasza droga – jak się później okazało, będąca, niestety, tylko nowym wariantem – to trudności około VIII, A0 (700 m). Wariantowi temu nadaliśmy nazwę: Błąd Pre/ trans.
Kolejną naszą drogą – tym razem chyba już nową – o trudności VII (OS) na 300 m turni nazwanej przez nas Ibax Peak (ok. 4600 m) jest Ucieczka od wolności. Droga ta rozwiązuje w przybliżeniu środek ściany, systemem rys i zacięć, nieco lawirując w górnej części.
Z chwilą zbliżania się momentu opuszczania bazy, wiedząc, że nie ma już czasu na ponowną próbę na Nameless Tower, staramy się nie marnować ani jednej z pozostałych chwil. Przechodzimy część filara/grani do drugiej turni Severance Ridge (ok. 5000 m). Nasza droga ma długość 650 metrów i trudności VII+ A0. Drogę nazywamy: Nieuchwytne szczyty. Niestety, nie kończy się ona tam, gdzie sobie wymyśliliśmy, ale na małej turniczce – cóż takie życie.

Nameless Tower
Nieoczekiwanie podróż powrotna nabrała szybszego tempa. Dzięki PIA (Probably Insallah Airlines, a może Please Inform Allah) w Islamabadzie znaleźliśmy się dwa dni wcześniej niż planowaliśmy, natrafiając na rozpoczęcie Ramadanu. Jest to teoretycznie czas całodniowego postu, zwieńczonego modlitwą oraz wieczornym obżarstwem.
Po przylocie długo nie mogę dojść do siebie..., nurtuje mnie pytanie: czy jestem zadowolony z wyjazdu? Mimo nieudanej próby na Trango Nameless Tower udało nam się wspiąć na inne ściany. Zrobiliśmy 5 dróg, z czego 2 nowe i jeden wariant.
A czy jestem zadowolony? Tak w 50%... Ponoć to dużo. Wychodząc z bazy jakby na pożegnanie prószy śnieg, a na usta cisną się słowa znanej piosenki „ja tu jeszcze wrócę”... Kiedy? Tego jeszcze nie wiem. Ale zrobić klasycznie
Drogę Słoweńską – teraz to jest moja idée fixe, która mobilizuje mnie do codziennego treningu – ot co... A może by tak jednak kupić Mitsubishi Lancera?
Adam Pieprzycki
Góry, nr 1 (152) styczeń 2007
(kg)