Nie wszyscy mieli tyle szczęścia – plany kilku zespołów pokrzyżował silny wiatr, który pojawił się pod koniec zeszłego tygodnia… Zamknięte kolejki dostarczały frustracji…
Planowaną drogą aklimatyzacyjną był tzw.
Mały McIntyre. Odpuściliśmy po 7 godzinach torowania, w trakcie których nie doszliśmy nawet pod drogę. Minęliśmy Walkera i pięliśmy się w górę. Staraliśmy się i tempo nie było złe. W końcu pokonały nas jednak te masy niezwiązanego ciężkiego śniegu. Wbijanie się w drogę około dziesiątej nie miało sensu. Również powrót na dół nie był prosty - narty stały w linii spadku stoku... Do Leshaux powróciliśmy skonani. Postanowiliśmy zjechać na dół i udać się na główny cel.

Fot. Krzysztof Sadlej, źródło:
UKA
Pracę domową z aklimy uznaliśmy za odrobioną.
Kolejnego dnia Krzysiek pojechał na tury do doliny Argentiere. Według jego relacji, zjeżdżając z Grandes Montets w stronę schroniska było już jasne, gdzie w najbliższym czasie się wybierzemy. Pięknie wylodzona północna ściana Les Droites wydawała się w tych warunkach idealna, przebieg dróg logiczny wytyczony białymi nitkami. Jak na zdjęciach z przewodnika…
Po należnym dniu restu udaliśmy się do Argentiere. Krótki nocleg (niespełna 2 h) na werandzie zamkniętego schroniska i wbiliśmy się w północną ścianę Les Droites na drogę
Ginat’ a. Droga była w warunkach. Gnaliśmy jak psy spuszczone ze smyczy i kilka godzin przed zmrokiem zameldowaliśmy się na przełączce kończącej drogę. Problemy pojawiły się w zejściu, które ciągnęło się okrutnie. Zapadaliśmy się po kolana, dodatkowo mieliśmy problemy ze znalezieniem schroniska Couvercle. O trzeciej nad ranem zdecydowaliśmy się na rajd non stop do Montenvers. Spaliśmy w marszu. Pamiętam jedynie poklatkowe obrazy, momenty „gleby”, bądź walki o równowagę. Czułem się jakbym szedł po asfalcie - akurat lodowiec w przeciwieństwie do zejścia spod ściany był dobrze zmarznięty. Finalnie na peronie zębatki zameldowaliśmy się około siódmej. Oczywiście po pokonaniu drabinek.
Le Ginat, Fot. Krzysztof Sadlej, źródło:
UKA
Kolejnego dnia opuścił nas Krzysiek. Zaropiałe obtarcia piszczeli zadecydowały o powrocie do domu. Krzyś zabrał się z Marcinem Michałkiem i Adasiem Pieprzyckim.
Z Marcinem udaliśmy się do Argentiere odebrać sprzęt z pod ściany. Pojawiają się prognozy o mocnym wietrze. Wahamy się, co począć. W końcu po noclegu w Cham udajemy się na Valle Blanche. W planach mamy jedną drytoolową drogę, po której chcemy wracać do domu. W piątek wbijamy się w drogę
Hit Machine III 4 M6 250 m i po dwóch wyciągach orientujemy się, że to wyschnięty lodospad… Cóż, opis przewodnikowy był zbyt lakoniczny. Niedosyt wspinania pozostaje. Po pół godzinie wbijamy się w
Star Academixte M6. 250 m na Pointe Lachenal, które okazuje się dwu i pół wyciągowym przyjemnym technicznym wspinaniem.
Do Cosmiqa wracamy nasyceni. Kolejnego dnia zjeżdżamy na nartach na dół i wsiadamy w samochód, by wrócić do domu z poczuciem wykonanej misji.
Dziękujemy PZA (za dofinansowanie) oraz firmie Himountain (za wsparcie sprzętowe). Szczególne podziękowania składamy Marcinowi Wernikowi za pożyczenie Jetboila. Polecamy ustrojstwo.
Podsumowanie:
16.03.2009 Marcin Księżak, Wojtek Ryczer, Krzysiek Sadlej, LES DROITES, ściana północna, Le Ginat (V, 5, 1000 m), 15 h wspinania, 30 h non-stop.
20.03.2009 Marcin Księżak, Wojtek Ryczer, POINTE LACHENAL, Star Academixte (M6, 250 m)
Krzysiek Sadlej & Wojtek Ryczer
Więcej zdjęć w fotogalerii...