Niedawno drugi raz (tzn. nie drugi raz w życiu, bo wcześniej widywaliśmy się wielokrotnie w klubie, ale po raz wtóry podczas wyjazdu wspinaczkowego, w skałkach) spotkałem kogoś, kto od razu, że tak napiszę, przypasował mi do tekstu o Zdzisławie Dziędzielewiczu (który
nota bene ma teraz - uwaga - 94 lata, a do tego jeszcze wciąż się wspina), o którym napisałem
tu... i tego o "Ludziach z innej planety", który odnajdziemy
tu... Bo stanowi znakomite uzupełnienie tamtego grona.
Adam Zyzak
Po pierwsze – w Rzędkowicach spaliśmy raz na tamtejszej „Patelni”. Kilka ładnych lat temu (właśnie wtedy, kiedy spotkałem tam Geneyała i Dżunioya – o czym można przeczytać
tutaj.
Pewnego popołudnia na tę właśnie Patelnię podjechał ktoś na motorze. Zsiadł z niego i zanim nawet zdjął hełm, poznałem, że to Adam Zyzak! Czyli jeden z aktywnej swego czasu grupy zwanej Motocyklistami (właśnie stąd nazwa wznoszącej się stosunkowo niedaleko Rzędkowic Turni Motocyklistów). Miał cały sprzęt do wspinania i do biwakowania. I motor. I do tego jeszcze, a właściwie przede wszystkim – miał wtedy z siedemdziesiąt lat. Albo sześćdziesiąt pięć, nie pamiętam dokładnie...
W upale błyskawicznie przygotował sobie miejsce do spania. Swój „domek”. Wyglądało to tak: najpierw połamał w lesie kilka gałęzi. Potem powbijał je w ziemię tak, by tworzyły kwadrat. Następnie z bagażnika swojej
Eshaelki,
Jawy,
Wueski, „czy innego
Junaka” wydobył folię malarską i rozłożył ją, zahaczając rogi folii o wbite patyki. Rozpostarta około metr nad ziemią, stanowiła swoisty daszek - osłonę przed ewentualnym deszczem.
Widać było, że ma całą tę operację dokładnie wyliczoną w głowie. Że ma wielką wprawę, doświadczenie. Że robił to już przynajmniej jakieś 23857 razy. I po chwili – miał już osłonięte przed ewentualnym deszczem „posłanie”... Miał już gdzie spać...
Przez panujący w dzień upał, a do tego przy najczęściej południowej wystawie tamtych skałek dało się wspinać tylko bardzo wcześnie rano lub przed zmrokiem. Tak też robiliśmy. Wieczorem było zawsze świetnie, albo przynajmniej „prawie że fajnie”. Ale poranki były ciężkie – mimo że już wtedy mieliśmy bardzo duże doświadczenie we wspinaniu się na kacu... U nas standardem było wtedy przechodzenie „na dzień dobry” i „na dobranoc” Filara Lechwora. Łatwego już wtedy dla nas. I ładnego, i cały czas dającego nam frajdę.
Po kilku biwakach zauważyliśmy, że nie tylko my i wielu innych biwakujących tam wspinaczy przyjęło i zaczęło realizować taki sam scenariusz. Również i Adam Zyzak szedł się wspinać „na dzień dobry” i „na dobranoc”. Ale nie tak „zwyczajnie”! (o ile istnieje coś takiego, jak „zwyczajne wspinanie”...) Przechodził sobie na Słonecznej Turni Słoneczny trawers. Drogę w stopniu nadzwyczaj trudno, na wprost przed Patelnią. Ale ale... Przechodził go... bez asekuracji. Tak tak - właśnie na żywca! I tego jeszcze mało - nie wychodził na wierzchołek. Pokonywał drogę tam i z powrotem. Mając wtedy te sześćdziesiąt pięć lat, a może tylko sześćdziesiąt... Cóż...
Adam ma swoją drogę na Koprowym Szczycie. W książce
Najpiękniejsze szczyty tatrzańskie Janusza Kurczaba czytam na stronie 107:
Ś
rodkową częścią pn. ściany Małego Koprowego Wierchu, Drogą Zyzaka [NT+, 4.30 godz. (...) 1 wejście: Dagobert Drost i Adam Zyzak, 11.VIII.1962.
[Czyli Adam Zyzak przeszedł nową drogę w Tatrach - uwaga - CZTERDZIEŚCI SIEDEM LAT TEMU!!!!!!! ]
A niedawno widzieliśmy się znowu. W Dolinie Będkowskiej odbywa się corocznie impreza - zlot seniorów wspinaczkowych. Śliczna łąka pod Sokolicą wygląda wtedy tak, jak wszystkie tego typu miejsca w skałkach, przed którymi zazwyczaj uciekamy z domu... Okropnie. Niezliczona ilość aut, kilkadziesiąt namiotów. I te de, i te pe.
A że przez (albo dzięki...) mojemu wypadkowi znajdujemy też teraz, nawet w odwiedzanych przez nas już wielokroć miejscach, miejsca, w których nie byliśmy nigdy w życiu – tym razem wylądowaliśmy pod Turnią nad Szańcem.
Nieważne, jak tam trafić, jak tam jest, takie tam są drogi i jak nam szło. Zauważyliśmy, że podchodzi do nas jakaś grupa. Kiedy byli już blisko – rozpoznaliśmy... Adam Zyzak! Między innymi. Był w towarzystwie Janusza Baranka – autora wejścia na Lhotse (drugiego polskiego) i wieeelu dróg w skałkach Jury Północnej.
Dobrze, że był tam wtedy Janusz Baranek. Nie tylko dlatego, że, jak obaj stwierdziliśmy, my to już się nie musimy nigdzie umawiać, dzwonić do siebie, żeby się spotkać! Po prostu pojedziemy sobie niedługo w jakieś „te nasze chaszcze” – i za chwilę dojdą tam i oni...
Dobrze, że był tam wtedy Janusz Baranek. Od niego wiem, że Adam Zyzak np. czasem bierze sobie rower, jedzie na dworzec PKP, wsiada do pociągu, wysiada sobie w Bielsku – Białej, i... OBJEŻDŻA SOBIE W KÓŁKO BABIĄ GÓRĘ!!!!!!!
Na naszych oczach (a w dodatku byliśmy wtedy trzeźwi jak świnie) Adam Zyzak, siedemdziesięciopięcioletni wspinacz, przespacerował się - widać było, że swobodnie – po drodze o trudnościach VI+... Czyli nawet więcej, niż skrajnie trudno...
Dobrze, że był tam wtedy Janusz Baranek. Od niego wiem, że Adam wspina się teraz tak na poziomie do sześć jeden, sześć półtora.
Czy da się pisać dalej??? Tak. A co? No tylko to:
HMM...
Albo:
UFF...
W KAŻDYM RAZIE ŻYCZĘ ADAMOWI ZYZAKOWI, ŻEBY ZDROWIE DOPISYWAŁO, JAK TYLKO MOŻE I ILE TYLKO MOŻE!!!!!!!