facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2017-04-18
 

Skitury w Górach Skalistych


Wtorek - Icefall Peak 3195 metrów. Plan pójścia na szczyt wszyscy, łącznie z całą obsługą schroniska przeżywali już od dnia poprzedniego. Jak się okazało później, było to pierwsze wyjście w tym sezonie. Są lata, kiedy nikt nie zjeżdża z tego szczytu. Poszliśmy z Larrym Doleckim, właścicielem Icefall Lodge, człowiekiem, który to miejsce wymyślił, znakomitym narciarzem oraz przewodnikiem. 

Pobudka o 4.00 rano, wyjście z czołówkami o 5.00, dość mocno mrozi, pierwsze 500 m do góry pokonujemy w ciemności. Ok 7.00 rano wychodzi słońce, piękny wschód, bezchmurne niebo widać tylko ośnieżone góry. Po ok. 3 godz jesteśmy u stóp lodowca, wyłaniają sie kolejne szczyty, a pod nimi labirynt wielkich zaśnieżonych seraków. Nie widziałam takich obrazków ani na Kazbeku ani Spitzbergenie. Widać, że wszyscy – zarówno nasza ekipa jak i idący z nami Amerykanie są zachwyceni.

Nagle przestaje nam się gdziekolwiek spieszyć, idziemy powoli, robimy zdjęcia, cieszymy się ze możemy tutaj być. Końcówka podejścia na szczyt jest bardziej wymagająca, ściągamy narty, podchodzimy „z buta" stromym kuluarem. Zaczynamy zastanawiać się jak będzie wyglądał zjazd. Dość szybko docieramy na szczyt- 3195 m npm. Panorama jest niesamowita. Zimny wiatr każe naciągać kaptury i założyć ciepłe rękawice. Szybko ściągamy foki, robimy parę zdjęć i jedziemy. Czas na piknik będzie później. To, co chwilę wcześniej mnie przerażało nagle okazało się bardzo stromym, ale przyjemnym zjazdem. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak dopiero po chwili. Widzimy ślady Larrego, który poprowadził niesamowitą linię pomiędzy serakami, które podziwialiśmy na podejściu... Myślę sobie - to jak z bajki, że tamtędy można zjechać! Ruszamy w kierunku lodowca, śnieg, a właściwie puch coraz lepszy. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha, nikt z nas nie spodziewał się aż takich wrażeń, takiego pięknego zjazdu! 

To był dla wszystkich jeden z najpiękniejszych dni w górach. Wycieczka potężna - zegarki pokazały ponad 2800 m podejścia w pionie! Około 15 byliśmy już w schronisku, a tam popołudnie jak co dzień. Zupa i krakersy na przekąskę, potem sauna, prysznic, kolacja. Suszenie rzeczy, leniuchowanie i pogaduchy przy piwie lub herbacie.

 

 

 

Kolejny poranek niestety, nie jest już tak piękny i słoneczny, ale nie oznacza to, ze siedzimy i nic nie robimy. Ruszamy na ok 7 godzinną wycieczkę. Odwiedzamy jaskinię lodowcową, a później szczyt i zjazd żlebem o sugestywnej nazwie Tripple espresso. Żeby się do niego się dostać trzeba zaliczyć krótki zjazd na linie z nartami przypiętymi do plecaka. 

Wieczorem dyskutujemy co dalej, ponieważ pogoda niestety nie zapowiada się najlepsza. Ostatecznie decydujemy się na wyjście na dwa dni do Lyell Hut.

Lyell hut, to najwyżej położony w Kanadzie schron, blaszany kontener na skale wystającej z potężnego lodowca na 2930 m npm. Po 3 godzinach wycieczki psuje nam się pogoda, poruszamy się we mgle. Wkoło nas jest wszędzie biało - whiteout. Docieramy na miejsce przy pomocy tracka w gps. Bez niego droga między szczelinami byłaby niemal nie do przejścia. Lyell Hut to pięć gwiazdek w kategorii schronów. Na dole mały salon z kuchnią, a u góry na poddaszu jedno spore miejsce do spania, materac obok materaca. Nawet 12 osób może na tej niewielkiej przestrzeni całkiem wygodnie funkcjonować. Topimy śnieg, jemy i gramy w karty, gra muzyka z telefonu. A na zewnątrz biała zawieja. Wieczorem wychodząc do toalety przy tym wietrze czułam się jak w jakimś horrorze ;) 

Po wietrznej nocy przywitał nas wspaniały poranek. Duży mróz, ale niemalże bezchmurne niebo i niepowtarzalny wschód słońca. 

 

Niestety po śniadaniu pogoda znów się popsuła i wracaliśmy od razu do Icefall Lodge. Powrót nie był łatwy - znów mgła, wiatr, zerowa widoczność, ale po 4 godzinach dotarliśmy. 

Po godzinnym resecie w schronisku wyszliśmy na mała turę na przełęcz, bo przez noc nasypało dużo śniegu i na pewno będzie fajny zjazd... no i był....:) To był kolejny wieczór kiedy o 21.00 każdy z nas padał co prawda ze zmęczenia, ale zasypiał z uśmiechem na ustach.



 

Sobota. Zbliża się koniec naszego pobytu w krainie śniegu... wychodzimy na przedostatnią wycieczkę. Pogoda była raczej dobra, ale momentami otaczały nas nisko osadzone chmury i robiło się zupełnie biało. Po jednej dłuższej przerwie, którą przeczekaliśmy pod płachtą biwakową osłaniająca nas od wiatru dotarliśmy na szczyt Kemmel Peak 3100 m npm, końcówka podejścia była dość twarda więc nie obyło się bez harszli. Na szczycie znowu dopadły nas chmury. W takich warunkach dojazd do kuluaru, którym zjazd  miał być wisienką na torcie dzisiejszego dnia byłby zbyt niebezpieczny. Szczeliny po drodze nie pozwalają na pomyłkę. Włączyliśmy muzykę, wyciągnęliśmy termosy i tak sobie czekaliśmy jakieś 30 min. Opłacało się. W chwili przejaśnienia natychmiast ruszyliśmy. Co to był za zjazd...

 

Niedzielny poranek to szybkie pakowanie, każdy z nas miał przygotowane bagaże do helikoptera, ale zaraz po śniadaniu udało nam się wyjść jeszcze na szybką 2 godzinną turę, która po prostu miała być małym pożegnaniem z tym miejscem. Robimy ostatnie zdjęciach, zjeżdżamy do naszej bazy i czekamy na lot.

 

Średnio robiliśmy ok 1500-1700 m przewyższenia każdego dnia, wycieczki ok 6 godzinne. Dwa dni powyżej 2000 m. Chyba zostaniemy zapamiętani jako wesoła ekipa Polaków, która niczego się nie bała, szybko chodziła po górach i ze wszystkiego się śmiała. Na początku patrzyli na nas troszkę dziwnie i pytali czy w Polsce mamy śnieg i niemalże chcieli zapytać czy umiemy jeździć na nartach. Poza tym dużo stereotypów: Wałęsa, wódka wiadomo

 

Praktycznie o Icefall Lodge

 

Ilość prostych rozwiązań w Icefall była zaskakująca. Tym samym człowiek czuł się tam może nie jak w dobrym hotelu, ale na warunki w górach było bardzo komfortowo.

 

JAK WYGLĄDAŁ PRYSZNIC? 

Obok schroniska jest wybudowana mała sauna, na piecu postawiony jest wielki gar z wodą którą się grzeje. Nabiera się z niego wodę do konewki, wiesza konewkę na haku w kabinie prysznicowej i kąpiel w cieplej wodzie na 2 tys m jak znalazł :)

 

A CO Z JEDZENIEM?

Na miejscu czekał na nas kucharz Mat, który zaskakiwał pomysłowością posiłków. Głodny tutaj nikt nie chodził. O 7.00 rano było wystawione jedzenie, z którego można było zrobić sobie kanapki na wycieczkę, o 7.30 Mat podawał porządne śniadanie, o 16.00 czyli w godzinach, w których wracaliśmy z nart była mała przekąska, ale zawsze coś na ciepło. O 19.00 czekała zawsze na nas obfita kolacja. Jakość jedzenia zawstydziłaby niejedną krakowską restaurację. Mat o prostu kocha swoją robotę i to czuć w każdym jego daniu.

 

TOALETA?

W całym "ośrodku" mamy 3 toalety. Jedna w głównym budynku, ale ta jest tylko na siku! I dwie te bardziej oryginalne na zewnątrz. Jedna to zwykły wychodek. Druga osobiście bardziej przypadła mi do gustu: To tez wychodek, tylko bez drzwi, ale za to z widokiem na góry... :) Spokój zabezpiecza się chorągiewką opuszczaną na ścieżce.

 

INNE UDOGODNIENIA?

Po saunie i prysznicu można porządnie się porozciągać korzystając z mat gimnastycznych w salonie i jadalni. 

Zostało przygotowane specjalne pomieszczenie do suszenia butów i ubrań, zapach odstrasza, ale buty z dnia na dzień były suche. Przemyślane są też takie szczegóły jak specjalne wieszaki  do suszenia fok.

Dla gości są też crocsy, żeby nie trzeba było wozić.

Ręczniki też są dostępne, ale warto zabrać swój. W jest nocy cieplutko pod puchowym kołderkami, ale warto wziąć ze sobą wkładkę do śpiworów na nocleg w jednym Lyell lub Mons Hut. Pokoje są różne : od 2 osobowych w głównym budynku po wieloosobowe.



 

LAWINY

W trakcie tych kilku dni nie obyło się bez lawin. Na szczęście rozsądek przeważał i duże lawiny obserwowaliśmy z daleka. Łącznie w ciagu sezonu spada w tym rejonie ponad 9 m śniegu. Pokrywa w kwietniu przekraczała długość sondy, czyli 3,2 m i była bardzo stabilna mimo, że bez nart zapadało się dobrze powyżej kolan. Oczywiście na zagrożenie lawinowe trzeba uważać, ale trzeba też się przyzwyczaić do małych powierzchniowych zsuwów śnieżnych (małych lawin) które uruchamiają się w czasie zjazdów i zazwyczaj nie stanowią zagrożenia. Zsuwając się razem z taką mini lawiną mamy uczucie jakbyśmy zjeżdżali po muldach na stoku. Każdemu z nas zdarzyło się właśnie taką mini lawinę wywołać. Trzeba być czujnym.

 

INNE

Wychodząc w góry w Kanadzie trzeba zapoznać się uważnie z obowiązującymi w danym rejonie przepisami. Niektóre miejsca wymagają pozwolenia i rejestracji w centrum informacyjnym, jak przykładowo nasze wyjście na Roger Pass.

 

Ciężko było pożegnać się z Rocky Mountains. Każdy z naszej ekipy po cichu myśli żeby tam wrócić. Pomysłów w głowie jest wiele. Ostatnie miejsce jakie odwiedziliśmy był to sklep z mapami. Jak się możecie domyślać każdy z nas kupił po minimum 3 szt. Może by tak wrócić za rok, ale juz w innej formie? Może wynająć kampera i podróżować od doliny do doliny? A może odwiedzić inna lodge? Hm.... Jedno jest pewne: wspominać narciarstwo w Kanadzie będę bardzo długo, naprawdę zabrała stamtąd niesamowite wspomnienia. I w końcu już teraz rozumiem dlaczego Kanadyjczycy raczej nie jeżdżą na węższych nartach niż „110 pod butem” .

 

Natalia Tomasiak (Salomon Suunto Team)

https://www.facebook.com/NataliaTomasiakGS/?fref=ts

1 | 2 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-03-25
GÓRY
 

Ferraty w Dolomitach – przegląd subiektywny

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-03-04
GÓRY
 

Tomek Mackiewicz. Pięć zim pod Nanga Parbat

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-12
GÓRY
 

VI Memoriał Olka Ostrowskiego

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-01
GÓRY
 

24 000 metrów w pionie w 24 godziny

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-01-30
GÓRY
 

Kobiecy skiturowy trawers Tatr Wysokich

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com