facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2016-12-16
 

Początki Taternictwa Zimowego

Zima. Czas jałowy. Świat przyrody przeczekuje go, z utęsknieniem wypatrując nadejścia wiosny. W podobny sposób zachowywali się pierwsi działający w Tatrach ludzie. Aż do połowy XIX wieku trudno znaleźć jakąkolwiek wzmiankę na temat bytności człowieka w Tatrach o tej porze roku. Z wyjątkiem krótkiego letniego okresu były one niedostępną lodowo-śnieżną pustynią, na którą zapuszczali się tylko nieliczni. Powstaje zatem pytanie: kiedy i właściwie w jaki sposób narodziło się taternictwo zimowe? Jak łatwo się domyślić, był to proces dość długotrwały, a jego początków należy poszukiwać na Węgrzech.

 

 

   Tak naprawdę pierwsze zimowe spacery odbywały się od połowy XIX wieku, jednakże w większości były to wycieczki dolinne czy też w najlepszym wypadku wyjścia zaśnieżonymi, niezbyt stromymi stokami na łatwe przełęcze i szczyty. Bądźmy szczerzy – Polacy nie byli prekursorami taternictwa zimowego, które powstało po południowej stronie Tatr. Za swego rodzaju moment symboliczny należy uznać pierwsze zimowe wejście na Sławkowski Szczyt dokonane przez Eduarda Blásy w styczniu 1873 roku. Nie może bez echa przejść również działalność dra Miklosa Szontagha, który w ciągu dwóch kolejnych dekad odbył ponad sto zimowych wycieczek. Warto w tym miejscu wspomnieć o wydarzeniu, które otworzyło drogę w Tatry wspinaczom niemieckim. Było nim uruchomienie w 1871 roku kolei bohumińsko-koszyckiej łączącej podtatrzańskie miejscowości na Spiszu ze Śląskiem Cieszyńskim. W ten sposób przyjazd w Tatry zimową porą stał się znacznie łatwiejszy i wiele osób wspomnianych w niniejszym artykule z tej sposobności korzystało. Zatem pod koniec XIX wieku coś drgnęło w temacie, jednakże stosunkowo niewielkie zimowe obycie nie wróżyło szybkiego postępu. Mógł on być zatem albo powolny, albo oparty na doświadczeniach wyniesionych z gór lodowcowych.

 

Alpejskie konotacje

Nie powinno więc dziwić, że jako pierwszy w realiach tatrzańskich odnalazł się niemiecki alpinista Theodor Wundt. Zimą był w Tatrach dwukrotnie (w 1884 i 1891 roku), chodząc z przewodnikiem Jakubem Horvayem, który – co było wówczas niespotykane – spełniał raczej rolę partnera. Podczas pierwszego pobytu był na Rysach, Krywaniu i Sławkowskim Szczycie, natomiast za drugim razem zdobył między innymi Łomnicę oraz Lodowy Szczyt. Wejścia te pozostały jednak bez echa i ostatecznie nie miały większego wpływu na rozwój taternictwa. Jak widać na przykładzie Wundta, doświadczenia alpejskie mogą mieć duży wpływ na osiągnięcia tatrzańskie. Potwierdza to historia Węgra Karola Jordana, który, studiując w Szwajcarii, bywał na szczytach takich jak Matterhorn czy Mont Blanc. Bezpośrednio po powrocie z Alp udał się w maju 1899 roku na Łomnicę. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że z wyprawą tą nie poradził sobie wynajęty przez niego miejscowy przewodnik. W związku z tym został on poproszony o poczekanie na swojego klienta około sto metrów pod szczytem... Najważniejsze zimowe dokonania Jordana miały jednak miejsce dopiero kilka lat później, były to przede wszystkim pionierskie zimowe wejścia na Wysoką, Pośrednią Grań oraz Gerlach. Pierwszymi polskimi taternikami, którzy z Tatr wyruszyli w Alpy, byli Ludwik Chałubiński i Karol Potkański. Kontakt z alpejskim śnieżno-lodowym światem (Großglockner, Aletschhorn) nie przełożył się jednak w ich przypadku na żadne wybitne przejścia zimowe w rodzimych górach.

 

Zimowy sprzęt Chmielowskiego

Sprawa dostępnego sprzętu górskiego wcale nie była tak prosta, jak by się nam z dzisiejszej perspektywy mogło wydawać. Do początku XX wieku wspinaczkowe nowinki techniczne docierały w Tatry rzadko. Trudno sobie wyobrazić, żeby alpiniści tacy jak Wundt czy Darmstädter (pierwsze letnie przejście niemal zawsze zaśnieżonego Żlebu Karczmarza) przyjeżdżając w Tatry, nie używali raków czy czekana. Nie miało to jednak wpływu na lokalny rynek, gdzie tego typu artykuły po prostu nie były dostępne. Duże zasługi na tym polu poczynił Janusz Chmielowski. To on jako pierwszy po polskiej stronie Tatr zaczął wykorzystywać linę asekuracyjną z prawdziwego zdarzenia (1902 r.), czekan (1903 r.) oraz raki (1904 r.). Jak w przypadku wszystkich nowości, potrzeba było czasu, by się przyjęły. Przykładowo umiejętność posługiwania się liną rozpowszechniła się dopiero około 1907 roku. Nie oznacza to wcale, że wcześniej w Tatrach żadne udogodnienia nie były używane, jednak były to rzeczy tworzone we własnym zakresie, a więc niekoniecznie godne zaufania. Jak widać, na dziewiętnastowieczną zimową działalność taternicką należy patrzeć z odpowiedniej perspektywy. Niewiele wtedy dokonano, ale realnie rzecz biorąc, możliwości techniczne ówczesnych taterników również były niewielkie.

 

Wyprzedzić epokę,czyli Gerlach w styczniu

W drugiej połowie XIX wieku Gerlach został ostatecznie uznany za najwyższy szczyt Tatr, a co za tym idzie – zdobycie go zimą musiało prędzej czy później stać się jednym z najważniejszych problemów do rozwiązania. Międzynarodowa, węgiersko-polska wyprawa zorganizowana została w styczniu 1905 roku. Była to jedna z ostatnich wspinaczek w dawnym stylu, czyli z podziałem na przewodników i klientów, choć biorąc pod uwagę alpejskie doświadczenia Jordana, wydaje się to dość paradoksalne. Oprócz niego rolę klienta spełniał Janusz Chmielowski, natomiast przewodnikami byli Klimek Bachleda, Johann Franz senior oraz Paul Spitzkopf. Wyprawa trwała aż cztery dni, choć oczywiście samo wejście na szczyt odbyło się bez „biwaku”. Trasa wiodła Żlebem Karczmarza na Lawiniastą Przełączkę, skąd trawersami po zachodniej stronie grani na szczyt, natomiast zejście nastąpiło Batyżowieckim Żlebem. Uczestnicy byli jak na ówczesne możliwości świetnie wyekwipowani, gdyż raki, czekany czy jedwabna lina były wówczas używane tylko przez jednostki. Gorzej było jednak z zimowymi ubraniami, w tym czasie nawet jeszcze nie istniało takie pojęcie. Ubiór zimowy zasadniczo niewiele odbiegał od letniego, z tą różnicą, że warstw było po prostu więcej. Warunki też nie rozpieszczały – temperatury poniżej -20 stopni i niezwykle krótki dzień. Wszystko to spowodowało, że wspinaczka ta pod każdym względem wyprzedzała epokę. Próżno też szukać na kartach historii podobnych przejść w kolejnych kilkunastu latach.

 

Czas zdobywania wielkich szczytów

Kilka najwyższych szczytów zostało już pokonanych zimą, ale większość wciąż czekała na swoich zdobywców. Przełomowym momentem był wypad w Tatry dwóch niemieckich taterników – Alfreda Martina i Ernesta Dubkego, którzy w przeciągu jednego lutowego tygodnia 1906 roku dokonali w różnych zespołach pierwszych zimowych wejść na takie wierzchołki jak Mięguszowiecki Szczyt Wielki, Szatan, Staroleśna, Wielki Szczyt Wideł czy Kończysta. Po raz pierwszy w „zimę” zaangażowali się też taternicy polscy, z Mariuszem Zaruskim na czele. Z nielicznymi wyjątkami skupili się oni jednak na naszej stronie gór. Padały kolejne problemy w otoczeniu Hali Gąsienicowej i Morskiego Oka. Rzadziej dokonywano pierwszych wejść na szczyty węgierskie, choćby na Rohacze, Batyżowiecki czy też Żłobisty Szczyt. Nieco bardziej aktywni byli – szczególnie w latach 1911–14 – Węgrzy. Okazuje się też, że posiadamy informacje na temat pierwszych zimowych wejść (tzw. „zima Paryskiego”, czyli 1.12-30.04) na nieco ponad 300 z niemal 750 tatrzańskich wierzchołków (statystki autorstwa Piotra Mielusa, zob. tabela). To właśnie na początek XX wieku (1906–1914) przypada dokładnie połowa z nich, co śmiało pozwala określić tę dekadę mianem „czasu zdobywania wielkich szczytów”. Pierwsza wojna światowa na ponad dziesięć lat zahamowała rozwój taternictwa zimowego, jednakże na krótko przed jej wybuchem miała miejsce wyprawa stanowiąca swoistą zapowiedź dalszego kierunku jego rozwoju. W lutym 1914 roku Mariusz Zaruski, Józef Oppenheim i czworo innych taterników zdobyli Mięguszowiecki Szczyt Czarny. Ich droga wiodła w większości trasą letniego szlaku na Przełęcz pod Chłopkiem, jedynie pod koniec wyprowadzając wprost na wierzchołek. Było to zaledwie namiastką zdobywania dużych tatrzańskich ścian, w stronę których miało zwrócić się w nieodległej przyszłości taternictwo zimowe.

 

                (od lewej: Józef Oppenheim, Mariusz Zauski, pierwsze zimowe zdobycie Mnicha)

 

Pierwsze ściany

Minęła dekada. Od czasów wojny Tatry zimą świeciły pustkami. Sytuację tę zmieniło młode pokolenie pod przewodnictwem braci Sokołowskich. Do 1924 roku zimowe drogi praktycznie nie prowadziły ścianami – najczęściej wchodzono na przełęcze, z których graniowo zdobywano najbliższe im wierzchołki. Nadszedł czas przechodzenia grani w większych fragmentach, powrócił też problem pokonywania ścian. Na pierwszy ogień w 1924 roku poszedł odcinek między Świnicą a Zawratem oraz grań Czarnych Ścian. W kwietniu 1925 roku celem stał się Mięguszowiecki Szczyt Wielki „od północy”. Co prawda nie chodziło jeszcze o przejście północnej ściany, a jedynie o jej przetrawersowanie z Bandziocha przez Czerwone i Białe Siodełko oraz Zachód Janczewskiego, ale i tak było to ważne wydarzenie. Równie istotne były wspinaczki, jakich dokonał w kwietniu 1928 roku Jan Alfred Szczepański w towarzystwie Jadwigi Honowskiej i Zofii Krókowskiej. Celem pierwszej wyprawy było zdobycie północnej ściany Małego Kieżmarskiego Szczytu, a tak naprawdę jej pierwsze zimowe przejście w jakikolwiek sposób. Większość ściany została pokonana diagonalną linią, dziś tak często służącą do schodzenia po zimowych wspinaczkach w tym rejonie, czyli Złotą i Niemiecką Drabiną, natomiast końcówka prowadziła grzędą ograniczającą ścianę od północnego zachodu. Nie udało się im dojść na szczyt w ciągu jednego dnia. Po mroźnym biwaku cel osiągnięto następnego poranka. Jedno stało się pewne – bez względu na wybór drogi, niezwykle wysoka jak na warunki tatrzańskie ściana została przebyta. Niezbędny okazał się co prawda biwak, ale odtąd tak to miało wyglądać na dużych ścianach. Druga wyprawa wspomnianego zespołu miała na celu zdobycie Młynarza od wschodu, wprost z dna Doliny Białej Wody. Droga prowadziła północno-zachodnią grzędą Młynarzowej Turni, a w górnej części prawym skrajem wschodniej ściany Młynarza. Można zaryzykować hipotezę, że było to pierwsze po części „trawkowe” zimowe przejście tatrzańskie.

 

Zimowe biwaki Karpińskiego 

Taternikiem, dla którego tak naprawdę liczyła się wyłącznie zima, był Adam Karpiński. Miało to związek z jego marzeniami o wyprawach himalajskich, którym wytrwale i z dobrym skutkiem pomagał się spełniać. Jako pierwszy zajął się projektowaniem górskiego sprzętu biwakowego i testowaniem go w warunkach tatrzańskich, co zaowocowało samotnym przejściem grani Tatr Zachodnich od Bobrowca po Tomanową Przełęcz w kwietniu 1925 roku. Prawdziwym wysokogórskim sprawdzianem było pokonanie dużej części grani Tatr Wysokich na odcinku między Przełęczą pod Kopą a Białą Ławką w kwietniu 1928 roku, tym razem w towarzystwie późniejszego himalaisty Konstantego Narkiewicza-Jodko. Wyprawa zajęła im łącznie kilkanaście dni i była zapewne wymagającym testem – nie tylko dla sprzętu. Na podstawie powyższych wielodniowych ekspedycji można go śmiało nazwać specjalistą od zimowych tatrzańskich biwaków, a trzeba dodać, iż w ówczesnych czasach wciąż zdarzały się one rzadko.

 

Rok Stanisławskiego

W 1930 roku miały miejsce trzy niezwykle ważne przejścia zimowe w wykonaniu człowieka, który w praktyce kojarzony jest niemal wyłącznie z letnim wspinaniem. Wiesław Stanisławski, bo o nim mowa, poza sezonem letnim w Tatry przejeżdżał okazjonalnie, jednakże również wtedy rozwiązywane przez niego problemy były bardzo ambitne. W styczniu 1930 roku postanowił wraz z Aleksandrem Staneckim przejść północno-zachodnią ścianę Zadniego Gerlacha drogą Komarnickich. Wyruszyli wcześnie rano z Roztoki. Po późnym dotarciu na górne piętro Doliny Kaczej udało im pokonać jedynie pierwszy lodowy próg żlebu. Tam też, na małej platformie, przywiązani do haków spędzili długą, mroźną noc. „Komfort” zapewniły im własnoręcznie zrobione śpiwory będące w rzeczywistości jedynie kocami obszytymi nieprzemakalnym materiałem. Następnego dnia, późnym popołudniem stanęli na upragnionym wierzchołku. Droga ta była w większości śnieżno-lodowa. Pamiętajmy jednak, że w owym czasie odcinki lodowe pokonywano, rąbiąc czekanem stopnie i chwyty. Kolejna dwudniowa wyprawa Stanisławskiego odbyła się kilka miesięcy później. Na sukces pierwszego zimowego wejścia na Żabi Szczyt Wyżni padł jednak cień śmierci jednego z uczestników eskapady, Zbigniewa Gieysztora. Podczas zejścia przez Dolinę Żabich Stawów Białczańskich zmarł on w nieznanych okolicznościach pozostawiony przez współtowarzyszy. Kolejny mocny akord miał miejsce już w grudniu – ponownie był udziałem Stanisławskiego, któremu tym razem towarzyszył Henryk Mogilnicki. Celem było pierwsze zimowe przejście Doliny Śnieżnej z wyjściem na Wyżnią Lodową Przełęcz. Nieudana próba na dolnym progu i zasypanie nocą namiotu przez lawinę pyłową zadziałały na nich jak płachta na byka. Po jednodniowym pobycie na Łysej Polanie zaatakowali po raz drugi. Dwudobowe zmagania (przejście z Łysej Polany do schroniska Tery’ego zajęło im dokładnie 48 godzin) zakończyły się pełnym sukcesem, choć powrót do cywilizacji nastąpił dopiero trzeciego dnia, po kolejnym mroźnym noclegu w częściowo zniszczonym schronisku. Warto zwrócić uwagę na jeden istotny aspekt opisanych wypraw: nie licząc zdobycia Żabiego Wyżniego, wspinaczki te odbyły się wczesną zimą, czyli w czasie, kiedy krótki dzień komplikuje logistykę, a mała – w porównaniu do wio- sny – ilość śniegu zwiększa trudności techniczne. Rok 1930 przejściami Stanisławskiego pokazał, że z powodzeniem można realizować ambitne plany w grudniu i styczniu, a nie tylko w kwietniu.

 

(Od lewej:Mały Kieżmarski Szczyt, Zadni Gerlach, Wiesław Stanisławski)

 

Era Staszla i Korosadowicza

Kolejny wielki przełom nastąpił w pierwszej połowie 1933 roku. Jan Staszel i Zbigniew Korosadowicz przeszli wówczas dwie duże tatrzańskie ściany. W styczniu podczas trzydniowej wspinaczki pokonali 400-metrową północną ścianę Wielkiego Jaworowego Szczytu drogą Komarnickiego i Martina. W mojej subiektywnej ocenie była to najtrudniejsza droga przebyta zimą przed II wojną światową. Warto również podkreślić fakt, że z pełną świadomością, dla zminimalizowania wagi, nie zabrali ze sobą nawet prowizorycznych śpiworów. W kwietniu tego samego roku ich celem stała się północna ściana Małego Kieżmarskiego Szczytu. Co prawda w jakimś sensie zrobiona już zimą przez Szcze- pańskiego, ale wariantami omijającymi zarówno dolną, jak i górną połać ściany. Cel nie został osiągnięty (po trzydniowej wspinaczce odwrót z powodu wiatru 50 m pod wierzchołkiem), ale przebyta droga przecięła obie wspomniane połacie ściany. Przełomowość tych przejść polegała na tym, że nie prowadziły wybitnymi depresjami, żlebami czy też grzędami, ale po raz pierwszy w historii wychodziły na wierzchołki wprost ścianami, wykorzystując mniej wybitne formacje. Należy jednak pamiętać, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie coraz doskonalszy sprzęt. Świetnie unaocznia to historia zdobywania północnej ściany Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego. Korosadowicz próbował ją przejść dwukrotnie w 1934 roku, jednakże kluczowy kominek nie puszczał. Dopiero zastosowanie ówczesnych nowinek technicznych – haków lodowych czy udoskonalonych raków – pozwoliło na jego pokonanie w kwietniu 1936 roku. Sama wspinaczka trwała trzy dni, a cała wyprawa zapewne cztery, gdyż po zejściu ze szczytu taternicy „zameldowali” się na dnie Doliny Hińczowej dopiero o godzinie 21.00. Opisane przejścia udowodniły, że możliwe stało się zdobywanie wielkich tatrzańskich ścian, póki co oczywiście w stylu oblężniczym.

 

                            (Od lewej:Jan Staszel, Wielki Jaworowy Szczyt, Zbigniew Korosodowicz)                                                                                

 

Ostatni przedwojenny akord

Zerwy Galerii Gankowej były marzeniem całych pokoleń taterników. Pod koniec lat 30. istniały zaledwie dwie linie na jej właściwej ścianie. Droga Klasyczna (IV) z 1911 roku oraz Komin Stanisławskiego (V+) przebyty w roku 1931. W naturalny sposób wybór padł na łatwiejszą drogę. Wiosną 1935 roku dwudniowy szturm Stanisława Motyki i Stefana Zamkowskiego kończy się niepowodzeniem. Kolejne próby odbywają się w kwietniu 1939 roku. Pierwsza z nich nie przyniosła sukcesu, mimo obecności w zespole tak zaprawionego w zimowych bojach Korosadowicza. Po biwaku w górnej części drogi nastąpił odwrót. Niezrażeni niepowodzeniem Włodzimierz Gosławski z Kazimierzem Paszuchą po kilku dniach wracają pod drogę i tym razem pokonują urwisko w ciągu jednego dnia. Tadeusz Orłowski, wspominając Gosławskiego pisał, że w 1938 roku spędził on lato w Alpach i wykazywał się „dużymi zdolnościami do wspinaczek lodowo-skalnych”, a doświadczenie alpejskie zaowocowało zimową drogą na Galerii Gankowej. Paradoksalnie Gosławski, zimowy zdobywca Galerii, umarł dwa lata później w Tatrach Zachodnich przy próbie przedostania się na Węgry. Jak dziwnie toczą się ludzkie losy…

 

 

(Galeria Gankowa)

 

 

Podsumowanie

W połowie XIX wieku Tatry zimą były swoistą pustynią. Ludzie nieufnie i powoli zaczęli ją nawiedzać. Najpierw zapuszczali się jedynie w doliny. Później nadszedł czas na zdobycie przechodnich przełęczy oraz łatwiejszych szczytów, a następnie – wszystkich większych wierzchołków tatrzańskich. Potem przyszła kolej na pierwsze granie, biwaki, a w końcu i duże ściany. Klasyczna na Galerii Gankowej była ostatnim ważnym przedwojennym przejściem zimowym. Droga do zdobywania wszystkich tatrzańskich urwisk w tej najcięższej porze roku została na dobre otwarta...

Wydawnictwo Góry pragnie serdecznie podziękować Pani Teresie Jabłońskiej, Dyrektor Muzeum Tatrzańskiego im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem, oraz Wojtkowi Szatkowskiemu za możliwość wykorzystania unikalnych portretów taterników ze zbiorów Muzeum.

 

Autor: Grzegorz Folta

Artykuł pochodzi z numeru 200/201 Magazynu GÓRY

 

 

Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
Kinga
 
2024-01-30
GÓRY
 

Kobiecy skiturowy trawers Tatr Wysokich

Komentuj 0
Kinga
 
2024-01-04
GÓRY
 

Zimowe początki

Komentuj 0
Kinga
 
2023-09-06
GÓRY
 

Główna Grań Tatr – Bardziej niż mniej

Komentuj 0
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com