facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS

Nordic Walking i podróż przez dziki Kirgistan

Jeśli się nie uda, poleci. Na stanowisku zapada cisza. Spoglądamy do góry, mamy nadzieję na sukces, ale przygotowujemy się na najgorsze. Lina leży w dłoni w optymalnej odległości od przyrządu, ciało jest pod stanowiskiem tak, aby móc miękko zamortyzować siłę upadku. David chwyta krawądkę. Jego ciało chwilowo zastyga. Czy to tylko martwy punkt ruchu, czy naprawdę udało mu się utrzymać krawądkę? Chwilę później widzimy, jak szybko wypina ekspres z uprzęży i wpina w przelot. Myślę od razu o Lucky Luke, który strzela szybciej niż jego własny cień.
„JEEEEST!!!”

 

Nina Caprez na Timofiejewie


Okrzyk pełen radości dochodzi do naszego stanowiska. Wyciąg pokonany, kluczowe miejsce drogi Timofjewa, czwarty wyciąg od dołu. David tańczy. Ale tym razem nie ze skałą, tylko z radości. Widzimy ze stanowiska jego cień w chwili, kiedy zza gór nadciągają ciemne deszczowe chmury i spadają na nas pierwsze krople deszczu.

 

Stephan i Giovanni także przechodzą ten wyciąg i potwierdzają stopień 7b+. Jak wnioskuję z rozmowy, są konserwatywni, jeśli chodzi o ocenę trudności. Jak twierdzą, w górskim showbusinesie znajdzie się niejedna gwiazdka, która szybko orzeka 8a w nadziei, że jak najdłużej nikt nie powtórzy ich drogi. Ale stać się Milli Vanilli wspinaczki się nie opłaca.

 

Stephan asekurowany z portala


Podczas jednego z dni restowych idę z naszym kirgiskim pomocnikiem, Anarbai (miejscowym w wieku pięćdziesięciu paru lat), na polowanie. Z zasady nie jestem miłośnikiem martwych zwierząt, ale myśl o wałęsaniu się i obserwowaniu zwierząt na wysokości, na którą nikt nie dociera, fascynuje mnie. Wszelkie wątpliwości, jakie miałem, zostały rozwiane na widok strzelby, jaką posiadał Anarbai. Była to mieszanka drewnianej laski i starej jarmarcznej wiatrówki. Aby coś tym ustrzelić, trzeba mieć niesamowite szczęście. Stromymi szlakami wchodzimy na przełęcze i sąsiednie doliny. Anarbai pokazuje mi rośliny lecznicze, opowiada o czasach, kiedy był pasterzem. Wieczorem wyciąga ze swojego plecaka (worka po mące, którego końce związał) długi płaszcz, którym się owija. W ten sposób chowa się w jaskini i próbuje zasnąć, aby następnego ranka zapolować na koziorożca, którego widzieliśmy pomiędzy skałami. Żegnam go i schodzę łąkami z powrotem do obozu bazowego.


Przypominam sobie naszą rozmowę. „Anarbai, dlaczego chodzisz na polowanie, mimo tego, iż bolą cię kolana i jest mało prawdopodobne, że coś upolujesz. Nie lepiej po prostu kupić owcę?” Zaciąga się papierosem, spogląda na odosobnione doliny i mówi: „Idę, aby sobie przypomnieć lata młodości”.


Po kilku dniach jesteśmy z powrotem, wspinamy się dalej, Rainer i Christoph fotografują i filmują. Nie zazdroszczę im, nie jest łatwo wchodzić po linach, których samemu się nie wieszało, będąc obładowanym drogim sprzętem, i potem wisieć godzinami w uprzęży.


Przed nami rozpościera się piękne zacięcie w kształcie łuku. Niestety wczoraj cały dzień intensywnie padało. Teraz wraz z wodą z rysy wychodzą porosty, mchy, ptasie odchody oraz całe mnóstwo niezidentyfikowanego śluzu. Steph naprawdę już nie wygląda jak wzorowy atleta, tylko jak ktoś, kto odbywa służbę w wojsku, w oddziale „czołganie się w bagnistym terenie i po ściółce”. Jako asekurant też nie wyglądam lepiej i powoli zamieniam się w stertę kompostu. Zmieniło się też słownictwo, jakiego używa Stephan. Z jego ust wypływa potężna fala szwajcarskich przekleństw, z których wszystkie zaczynają się od „kurwa”, a kończą na „gówno”. Środkowa część jest niezrozumiała dla osób niewładających tym dialektem, ale też nie brzmi zbyt przyjaźnie. Dochodzę do wniosku, iż język Szwajcarów w niczym nie ustępuje rosyjskiemu, jeśli chodzi o ilość przekleństw. Giovanni także pozwala sobie na swobodę wyrażeń i, o dziwo, jego słowa brzmią podobnie, ale po francusku! Jego słowotok rozpoczyna się od „putain” a kończy, na… „merde”. Ponieważ nie doszło wcześniej do jakiejkolwiek zmowy, zakładam, iż jest to dowód na to, że Szwajcarzy, mimo zróżnicowania językowego, stanowią kulturową jedność. Na końcu słowa zwyciężają nad wilgocią. Wyciąg jest teraz oczyszczony i oferuje wspinanie klasyczne na poziomie 7a. Giovanni, Nina i Steph wchodzą pięknymi rysami, aż im się kończą liny i są zmuszeni zjechać.


Jest już późna noc, na lodowcu zapanowała cisza, zimny wiatr owiewa kask. Sapię tak, jakby moje płuca miały eksplodować. Godzina trzecia rano, 500 metrów wchodzenia po poręczówkach, wraz z uważnie zapakowaną paralotnią Stephana w haulbagu: kirgiska poranna gimnastyka. Dziwnie jest wchodzić w ciemnościach. Zasięg czołówki nie jest daleki, wszystko co  widać to małpy i cienka poręczówka, na której wisi moje życie. Przyjaciele nikną w czarnej otchłani, nawet jeśli od czasu do czasu słychać ich głosy albo można dostrzec nad sobą lampę. Raz lub dwa kamienie, które przypadkiem strącili pozostali, spadają tuż obok mnie. Wtedy dopada mnie strach. Nawet taki mały kamień może przeciąć pojedynczą, napiętą linę. Raz już coś takiego przeżyłem: nagłe szarpnięcie, szaleńczy lot do tyłu, strach, być ciągniętym głową w dół przez własny haulbag, małpy i lina bezradnie trzymana w rękach. Na szczęście wtedy upadłem na pole śniegowe. Tutaj nie miałbym szans, czterysta metrów gładkiego granitu bez jakichkolwiek występów.

 

 

Karawszyn okiem romantyka


Kiedy nastaje dzień, dochodzimy do końca poręczówek. Nina napiera dalej, wchodzi rysami, które wyglądają jakby ktoś je wyciosał w skale mieczem. Amerykanie nazwaliby je splitter. Mimo zimna i kilku mokrych odcinków nie ukrywam radości. Znajdujemy się na jednej ze ścian prostopadłego zacięcia, o szerokości piętnastu metrów. Dalej droga prowadzi przez dach, do pasa. Nasz cel na dziś: szczyt.


Ukraińcy powiedzieli nam, że od tego momentu wspinaczka staje się łatwiejsza. Oczekujemy terenu składającego się z bloków skalnych i kiepskiej skały. Jesteśmy przez to bardziej szczęśliwi, kiedy napotykamy przepiękne rysy w czerwono-złotym granicie. Skała zupełnie jak na Aiguille du Midi! Steph prowadzi długie wyciągi, na twarzy rysuje mu się uśmiech od ucha do ucha. Po dziewięciu wyciągach docieramy na szczyt. Przed nami rozpościera się ogromne nagromadzenie płyt Piku 4810: 1200 metrów płyt, granitowy ostaniec. Jedynie z trudem dostrzegamy Ukraińców, którzy tam się wspinają. Naprzeciwko nas znajduje się Usen. Asan i Usen są kirgiskimi nazwami dla bliźniaków, ponieważ obie góry obserwowane z jednej strony są prawie identyczne. Po drugiej stronie doliny znajduje się piękny wierzchołek ze śniegu i lodu: Pik Piramidalny. Saladin i bracia Abałakow doszli w czasie jednego z wolnych dni prawie na jego szczyt. Ich rzeczywistym zadaniem było pomaganie geologom, którzy rozbili obóz pod górą Usen i poszukiwali złóż cyny. Udało im się dzięki zawodowym wspinaczom, którzy przynosili zewsząd próbki kamieni. Podczas wojny odbywało się wydobycie metalu. Jeszcze dzisiaj z dala od najbliższej miejscowości, zaraz obok lodowca, można zobaczyć miny. Traktory z ciężkiego żelaza tkwią tam przykryte grubą warstwą gruzu, części wyciągarek leżą dookoła, stoją rozpadające się kamienne domki. Trudno jest sobie wyobrazić, że urządzenia zostały rozłożone na pojedyncze części i wniesione w góry na grzbietach setek osłów, aby je tam na powrót złożyć i wydobywać z góry kruszec. Wiele osób mówi, iż nie chodziło o cynę, tylko o uran, który był wykorzystywany w rosyjskim programie atomowym.

 

 

Fotograficzne smaczki

 

Nadchodzą ciemne chmury i wiatr, niestety z basejumpu Stephana nic nie wyjdzie. Pozostawiam na szczycie suszoną rybę – rok temu nie wierzyłem własnym oczom jak zobaczyłem mysz! W tym roku też się pojawiła – szybko się pokazuje, wyciąga nos zza kamieni. Miejmy nadzieję, że ryba pozwoli jej przeżyć zimę! Podpisujemy się. Swoje imię podaję w nawiasach, w końcu wszedłem tu małpując, można by rzec, że autostopem. Zjeżdżamy. Dopada nas deszcz, woda leje się po skałach. Jesteśmy przemoknięci, ale szczęśliwi. Mieliśmy tyle szczęścia podczas wspinaczki i filmowania, że jesteśmy zadowoleni, mimo że teraz mokniemy na deszczu.

1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-04-24
Tylko w GÓRACH
 

Gra w nowe linie

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-22
Tylko w GÓRACH
 

Arktyczny freeride – Svalbard

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-22
Tylko w GÓRACH
 

Prawdziwe życie

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-08
Tylko w GÓRACH
 

Krzysztof Belczyński (1971–2024)

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-04
Tylko w GÓRACH
 

Zimowe wspinanie niejedno ma imię

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com