facebook
 
nowy numer GÓR
 
 
 
 
 
szukaj
 
 
 
Nasz kanał RSS
2017-07-28
 

Islandia

Gdy następnego dnia wyjrzałem przez okno, po raz pierwszy zobaczyłem słońce. Wydawało się, że nawet wiatr miał dzisiaj resta – słowem: doskonałe warunki do wspinania się po nadmorskim klifie w Kaldakinn. Hermann był bardzo podekscytowany, gdy tylko zobaczyliśmy to miejsce, wiedział, że zdjęcia stamtąd będą wyjątkowe. Ale nie tylko zdjęcia okazały się nadzwyczajne, było takim także uczucie towarzyszące chwili, gdy uderzasz w lód, a słońce ogrzewa twoje plecy i słyszysz fale oceanu, rozbijające się o brzeg.

 

Później zdecydowaliśmy z Markusem, że chcemy dokończyć naszą drogę mikstową. Gdy wisieliśmy na ścianie, Hermann przeżył kolejną samochodową przygodę. Szukając odpowiedniego miejsca do zrobienia dobrego zdjęcia całej ściany, utknął naszym „plastikowym” jeepem w piasku na plaży. Chwilę później okazało się, że właśnie nadchodzi przypływ. Zabrał więc ze sobą najcenniejsze rzeczy i udał się w stronę farmy – która tym razem okazała się być znacznie bardziej oddalona niż mu się wydawało – aby po raz kolejny wezwać rozradowany tym faktem Land rover-rescue-team. Udało nam się dotrzeć i ocalić samochód tuż przed porwaniem go przez fale.

 

 

Ostatniego dnia pobytu w Kaldakinn ukończyliśmy nasz projekt i nazwaliśmy go Kapitan Hook. Po pierwszym wyciągu o wycenie WI4 następuje przewieszony teren drytoolowy z cienkimi rysami, o trudościach M9+. Trzeci i ostatni wyciąg (M8+) charakteryzuje się cienką warstwą lodu i kończy się w potężnej lodowej kurtynie. „Kapitan Hook” to pseudonim Hari Bergera, a sama droga była godnym hołdem dla naszego przyjaciela. Chętnie zostalibyśmy w Kaldakinn dłużej, ale nasz plan nie był jeszcze do końca zrealizowany – czekały na nas Wschodnie Fiordy.


WYJDZIESZ ZA MNIE? – PRAWDZIWIE NADZWYCZAJNY DZIEŃ
Po wygrzaniu się w wodach Myvatn-Lagoon, których temperatura przekraczała 44°C, ruszyliśmy w kierunku Wschodnich Fiordów. Sprawdzaliśmy kolejno każdy z nich, szukając dziewiczego lodu. Daremnie. Jedyną przygodą, jaką przeżyliśmy w północnej ich części, była kolejna przeprawa z naszym samochodem. Na przełęczy utknęliśmy w zaspie przy szalejącej śnieżycy. Skończyło się odkopywaniem samochodu przy pomocy moich nowych dziab – jakże byłem rad, że zamówiłem chociaż jedną z łopatką.

Zmieniliśmy się na jeden dzień w „normalnych” turystów

 

Nie mając okazji wspiąć się chociażby metr, zaczęliśmy zastanawiać się, czy miejscowi nie kłamali, mówiąc o potencjale ukrytym w tym rejonie. Ale już następnego dnia mieliśmy szczęście i nasze poszukiwania zakończyły się sukcesem! Odkryliśmy coś niewielkiego, ale wartego naszych wysiłków. Ten niewielki lodospad nazwaliśmy Zoe Harisdottir, imieniem małej i kochanej córeczki Heriego – Zoe. Pojechaliśmy do Breidalsvik i przygotowaliśmy sobie smaczny obiad, by w ten sposób uczcić ten dzień.

 

 Nasze poszukiwania zakończyły się sukcesem!

 

Pogoda nie zmieniała się i gdy następnego ranka wyjrzeliśmy przez okno, widok był ten sam – szalejąca zamieć. Co było robić? Pójść na kawę i zastanowić się nad następnym celem. Siedząc w małym pubie, Hermann zauważył pocztówkę z drugim pod względem wysokości wodospadem Islandii – Hengifoss, mierzącym 118 metrów wysokości monstrum. Byłem niemal przekonany, że ten potwór nie uformował się tej zimy, opadało nim zbyt wiele wody. Ale ponieważ „i tak nie mamy nic lepszego do roboty”, spróbujmy! Po półtoragodzinnym męczącym podejściu nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem – najbardziej osobliwa formacja lodowa spośród wszystkich, które dotychczas widziałem. Nie mogliśmy nie uderzyć. Wspinanie się po nim było wariactwem, tak to wyglądało z dystansu. Trudności sięgały 6 i wyżej, a dookoła szalała zawieja.  Gdy asekurowałem Markusa ze szczytu, wszystkie myśli, które przepłynęły przez moją głowę w ciągu ostatnich kilku tygodni, ułożyły się w jedną – nazwać drogę Marry me? i wysłać SMS z tym pytaniem do mojej wieloletniej przyjaciółki. Po dekadzie wspólnego życia powinniśmy zdecydować się na ten krok!

 

Nie tylko zdjęcia okazały się nadzwyczajne...

 


WSCHODNI RAJ – ODKRYCIE NOWEGO REJONU
Wymęczeni poprzednim dniem jeździliśmy naszym plastikowym samochodem po okolicy bez żadnego celu. Jednak w pewnym momencie, gdy zza winkla wyłonił się olbrzymi, błękitny wodospad, poczuliśmy znowu przypływ adrenaliny. Co więcej, znaleźliśmy mierzący 20 km długości klif z licznymi wodospadami. Szczęśliwi i podekscytowani odkryciem ochrzciliśmy ten rejon Wschodnim Rajem. Jednak prognozy pogody na następne dni zapowiadały nadciągający okres odwilży. Postanowiliśmy więc wykorzystać następny dzień na wspinaczkę, była to prawdopodobnie nasza ostatnia szansa. Udaliśmy się do Raju wcześnie rano i wybraliśmy spośród niezliczonych wodospadów trzy najładniejsze. Markus i ja wspinaliśmy się na Sundlaug WI 4/5 i Albatrosa WI 5 – ten drugi, liczący sobie 180 metrów, stał się tym samym drugim najdłuższym lodospadem pokonanym na wyspie. Wróciliśmy do samochodu, gdzie czekał na nas zniecierpliwiony Hermann. Zrobił nam zdjęcia tylko z początku naszej wspinaczki. Zdecydowałem, że zabierzemy go ze sobą na następną linię, którą Hermann nazwał Superbelly WI 5.

 

Wyruszyliśmy bardzo wcześnie z zamiarem pokonania

ekstremalnego klasyka Stekkjastaur WI5/6


Poczuliśmy znowu przypływ adrenaliny


Zmuszeni przez temperaturę (+10°C) do odłożenia na bok wspinaczkowego szpeju, zmieniliśmy się na jeden dzień w „normalnych” turystów. W efekcie mogliśmy podziwiać największy europejski lodowiec oraz Vatnajökull i Skogarfoss – gigantyczne wodospady na południowym wybrzeżu Islandii. Po przejechaniu 3000 km, wydaniu 650 euro na paliwo oraz 7 euro na piwo, co prawie wydawało się tanio... świętowaliśmy koniec naszej przygody. Oczywiście nie mogliśmy pozwolić sobie chociażby na dzień bez wspinania, znaleźliśmy coś nawet w mieście – co prawda nie był to ani lód, ani skała, ale jeden z budynków. Na zakończenie podróży podzieliliśmy się naszymi wrażeniami z miejscowymi wspinaczami w siedzibie Icelandic Alpine Club i świętowaliśmy sukcesy aż do rana, kiedy to o godzinie piątej musieliśmy znaleźć się na lotnisku.

 

Kobieca i męska część ekipy: Albert Leichtfried, fotograf Hermann Erber, Audrey Gariepy, Markus Bendler, fotograf Rainer Eder, Ines Papert

 

       

 

Tekst: Albert  Leichtfried
Zdjęcia: Heramann Erber
Tłumaczenie: Kamil Kasperek

1 | 2 | 3 |
Więcej nowości i ciekawych artykułów znajdziesz na naszym nowym serwisie: www.magazyngory.pl
 
Kinga
 
2024-04-08
Tylko w GÓRACH
 

Krzysztof Belczyński (1971–2024)

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-04
Tylko w GÓRACH
 

Zimowe wspinanie niejedno ma imię

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-03
Tylko w GÓRACH
 

Przygoda na Sidleyu

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-04-02
Tylko w GÓRACH
 

Chobutse – oddech góry

Komentarze
0
 
 
Kinga
 
2024-02-26
Tylko w GÓRACH
 

Wschodząca Gwiazda

Komentarze
0
 
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com